Wilk i owca
Pasła się owca na górskiej hali, jodłował juhas, świerki szumiały, zmęczony baca chrapał pod płotem, a pies pasterski grał w pchełki z kotem.
Nikt na owieczkę nie miał baczenia, pewnie dlatego rankiem skubnęła pęd koniczyny, trochę nieświeży, przez co się z czkawką musiała mierzyć.
– Bee… hm!… bee… hm!… bee – czkała co chwilę. Jest to, jak wiemy, bardzo niemiłe. Pobiegła zatem po łyczek wody do kuchni, w chatce obok zagrody.
Ledwo tam weszła, a już za drzwiami chudy wilk głośno kłapnął zębami.
Potem do środka wlazł bez pytania, bo do schrupania owcy się skłaniał.
Biedaczka, widząc wilczysko głodne, sięgnęła szybko po wielki rondel, i takąż chochlą… bobu mu dała.
I wilk był syty, i owca cała.
Od tego czasu w bezmięsne piątki zwiedzali razem górskie zakątki. Kroczek za kroczkiem, wbrew swej naturze, barankiem stał się zbój w wilczej skórze.
Dawny jadłospis gruntownie zmienił, owcy oświadczył się na jesieni. Prócz serca dał jej pachnący groszek, w podzięce za to, że jest jaroszem.