Tekst: Bogumił Zając. Ilustracja: Bożena Szczuka.
U weterynarza
Nowy gabinet ma weterynarz.
Cisza! Przyjmować właśnie zaczyna.
Pierwsza jest żaba – ma wodę w stawie,
potem z budowy cztery żurawie,
bo słabe wielce, dźwigać nie mogą.
Stonoga idzie z „bolącą” nogą
(przez dwie godziny nogi szukała,
aż noga sama boleć przestała).
Pan hipopotam chce się przegłodzić,
po pewnej zebrze ciągle ktoś chodzi.
Słoń się obawia tłustej słoniny,
zaś musze plujce zabrakło śliny.
A zając szarak – jak chodzą słuchy –
nie chciał myć uszu, więc kica głuchy.
Nawet Piotrusia prowadzi mama,
chory na świnkę – dziecięcy dramat.
Pediatra leczył go odrobinkę,
lecz weterynarz niech leczy świnkę!
Cisza! Przyjmować właśnie zaczyna.
Pierwsza jest żaba – ma wodę w stawie,
potem z budowy cztery żurawie,
bo słabe wielce, dźwigać nie mogą.
Stonoga idzie z „bolącą” nogą
(przez dwie godziny nogi szukała,
aż noga sama boleć przestała).
Pan hipopotam chce się przegłodzić,
po pewnej zebrze ciągle ktoś chodzi.
Słoń się obawia tłustej słoniny,
zaś musze plujce zabrakło śliny.
A zając szarak – jak chodzą słuchy –
nie chciał myć uszu, więc kica głuchy.
Nawet Piotrusia prowadzi mama,
chory na świnkę – dziecięcy dramat.
Pediatra leczył go odrobinkę,
lecz weterynarz niech leczy świnkę!