Trzy księżniczki
Jest wiele podobnych opowieści. Jedne całkiem nowe, inne bardzo, bardzo stare. Ale gdyby tak sięgnąć daleko w czasie, dotarlibyśmy do pierwszej, i wtedy okazałoby się, że to nie żadna bajka, tylko coś, co rzeczywiście się zdarzyło. Bo w każdej opowieści tkwi ziarno prawdy. Ja też opowiem historię, która może przypominać inne, już wam znane, ale będzie jednocześnie tą pierwszą, ponieważ oparta jest na faktach.
Był sobie król, ale nie dawno, dawno temu, lecz całkiem niedawno, bo żyje do dzisiaj. Król ten nie mieszkał w zamku, gdyż był władcą nowoczesnym, tylko w olbrzymiej rezydencji położonej na obrzeżach miasta. Posiadał baseny, korty tenisowe i pola golfowe, a także własną salę kinową, teren do paintballa, lodowisko i nawet skocznię narciarską. Król, jak to król, miał wiele ważnych spraw na głowie, ale najważniejszą z nich były trzy córki, księżniczki, które chciał dobrze wydać za mąż, co, jak się domyślacie, nie zawsze jest sprawą łatwą, toteż monarcha niejeden włos stracił z głowy, nim to się udało. A jak do tego doszło, posłuchajcie…
Najstarsza księżniczka miała na imię Aleksandra, ale siostry złośliwie nazywały ją Komórczakiem. Ola była piękną, młodą damą, całkowicie nowoczesną. Oczywiście posiadała setki najmodniejszych strojów, bucików, lustereczek i innych niezbędnych rzeczy, ale jej ulubionymi gadżetami były telefony komórkowe. Potrafiła godzinami rozmawiać, wysyłać esemesy, selfie i inne takie, zaniedbując obowiązki księżniczki. Kiedy po raz trzeci z rzędu spóźniła się na zajęcia z etykiety, król nie wytrzymał i za karę zabrał wszystkie osiem komórek, zamykając je w królewskim sejfie. Na nic zdały się błagania, wyciśnięte łezki i młodzieńcze groźby. Tata-król pozostał nieugięty. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia tych zajęć – wszak księżniczka musi wiedzieć, jak się zachować w towarzystwie, i do czego służą każde, najmniejsze nawet łyżeczki czy widelce; poza tym młoda dama powinna orientować się, kiedy należy coś powiedzieć, a kiedy milczeć, kiedy dygnąć i przed kim, kiedy wyciągnąć rękę lub uśmiechnąć się, nie wspominając o takich błahostkach, jak używanie chusteczek do nosa zamiast własnych rękawów.
Był sobie król, ale nie dawno, dawno temu, lecz całkiem niedawno, bo żyje do dzisiaj. Król ten nie mieszkał w zamku, gdyż był władcą nowoczesnym, tylko w olbrzymiej rezydencji położonej na obrzeżach miasta. Posiadał baseny, korty tenisowe i pola golfowe, a także własną salę kinową, teren do paintballa, lodowisko i nawet skocznię narciarską. Król, jak to król, miał wiele ważnych spraw na głowie, ale najważniejszą z nich były trzy córki, księżniczki, które chciał dobrze wydać za mąż, co, jak się domyślacie, nie zawsze jest sprawą łatwą, toteż monarcha niejeden włos stracił z głowy, nim to się udało. A jak do tego doszło, posłuchajcie…
Najstarsza księżniczka miała na imię Aleksandra, ale siostry złośliwie nazywały ją Komórczakiem. Ola była piękną, młodą damą, całkowicie nowoczesną. Oczywiście posiadała setki najmodniejszych strojów, bucików, lustereczek i innych niezbędnych rzeczy, ale jej ulubionymi gadżetami były telefony komórkowe. Potrafiła godzinami rozmawiać, wysyłać esemesy, selfie i inne takie, zaniedbując obowiązki księżniczki. Kiedy po raz trzeci z rzędu spóźniła się na zajęcia z etykiety, król nie wytrzymał i za karę zabrał wszystkie osiem komórek, zamykając je w królewskim sejfie. Na nic zdały się błagania, wyciśnięte łezki i młodzieńcze groźby. Tata-król pozostał nieugięty. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia tych zajęć – wszak księżniczka musi wiedzieć, jak się zachować w towarzystwie, i do czego służą każde, najmniejsze nawet łyżeczki czy widelce; poza tym młoda dama powinna orientować się, kiedy należy coś powiedzieć, a kiedy milczeć, kiedy dygnąć i przed kim, kiedy wyciągnąć rękę lub uśmiechnąć się, nie wspominając o takich błahostkach, jak używanie chusteczek do nosa zamiast własnych rękawów.
Aleksandra, czerwona z gniewu, widząc, że nic nie wskóra, trzasnęła drzwiami (co zupełnie nie przystoi księżniczkom), rzuciła się na łóżko i wyładowując emocje, zaczęła uderzać ślicznymi piąstkami w cudownie jedwabistą pościel. Kiedy przeszła pierwsza fala złości, zajęła się obmyślaniem planu zemsty, gdyż czuła się okrutnie skrzywdzona decyzją papcia. I nawet nie miała z kim podzielić się swoim nieszczęściem, bo nie została jej ani jedna komórka. Postanowiła więc uciec z królewskiej rezydencji, tak żeby król zamartwiał się o jej los, licząc, że gdy w końcu ją odnajdzie, nie tylko odda zabrane telefony, ale nawet dołoży nowy.
Pierwszy etap planu wykonała szybko – z powiązanych prześcieradeł zrobiła linę, po której opuściła się na trawnik pod oknem. Przechodząc przez bramę, skinęła wyuczonym gestem strażnikowi i zanim zdążył zareagować, znalazła się poza murem. Drugi etap obejmował ucieczkę do lasu, w którym to zagubioną mieli odnaleźć królewscy ochroniarze.
Niestety, do lasu miała daleko, a że nie była przyzwyczajona do długich wycieczek, w dodatku w tak pięknych, lecz niewygodnych pantofelkach, szybko zmieniła zamiary. Zamiast lasu będzie park – podjęła decyzję, zagłębiając się w bujną zieleń. Klucząc alejkami, znalazła gąszcz krzaków i skryła się pod nimi, zdejmując buciki z obolałych stóp. Ułożywszy się delikatnie na trawie, niespodziewanie zasnęła, a gdy otwarła ponownie oczy, ze strachem stwierdziła, że zrobiło się ciemno. I co teraz? – pomyślała strapiona. – Park jest duży, nieznany i straszny. Jak mam się stąd wydostać?
Nagle usłyszała wesołe pogwizdywanie. Wysunęła głowę zza krzaków i zobaczyła w świetle księżyca młodego, przystojnego chłopaka.
– Ej! – zawołała, zapominając o królewskiej etykiecie. – Ej, ty!
Chłopiec zatrzymał się i ze zdziwieniem spojrzał na elegancko ubraną dziewczynę, wyskakującą zgrabnie z gęstwiny liści.
– Jestem księżniczka Aleksandra! – przedstawiła się krótko. – Potrzebuję pomocy.
– A ja jestem Konrad. – Nieznajomy wyciągnął rękę. – Chętnie ci pomogę.
Ola szybko wyjaśniła sytuację, wyolbrzymiając krzywdę, jaka jej się stała.
– Jeszcze mnie nie znaleźli, ale mam swój honor, więc poczekam do jutra. Teraz potrzebuję miejsca, w którym mogłabym przenocować.
– Chodź zatem do mnie – bez zastanowienia zaproponował Konrad. – Mieszkam tu niedaleko…
Księżniczka nie wahała się długo, zwłaszcza że urażona duma nie pozwoliła jej na powrót do domu, tak więc przystała na zaproszenie. Po kwadransie znaleźli się w małym domku, a kiedy matka Konrada szykowała kolację, chłopiec wymknął się na chwilę, po czym wrócił z tajemniczą miną i spokojnie zasiadł do wspólnego posiłku.
Aleksandra, bez najmniejszego odgłosu siorbania czy mlaskania, spożyła dystyngowanie kolację, podziękowała i wymawiając się zmęczeniem, zniknęła w sypialni.
Rano Konrad usiadł z mamą przy kuchennym stole i powiedział:
– Wieczorem przygotowałem jej iście królewskie posłanie: cztery kołdry, dwa materace i pięć koców, bo więcej nie było, a pod to wszystko włożyłem ziarnko grochu. Zaraz się przekonamy, czy to prawdziwa księżniczka.
Niedługo potem Aleksandra zjawiła się w kuchni, ale na jej twarzy nie było widać ani śladu zmęczenia.
– Jak się spało Waszej Książęcej Mości? – zapytał zaciekawiony Konrad.
– Wyśmienicie! – zapewniła go z uśmiechem Ola, po czym udała się na poranną toaletę.
– Hmm… to jednak kłamstwo z tą księżniczką – westchnął rozczarowany młodzieniec.
– Oj, głupi ty! – ofuknęła go matka. – Nic nie wiesz o księżniczkach. Ziarnko grochu już dawno wyszło z użycia, teraz są inne sposoby, żeby sprawdzić królewskie pochodzenie.
– A jakie to? – zainteresował się syn.
– Uwierz mi, jeśli jest prawdziwą księżniczką, na pewno nie zapomniała zabrać ze sobą szczoteczki do zębów. Poczekajmy, aż wyjdzie z łazienki.
Kiedy Aleksandra pojawiła się ponownie w kuchni, napotkała dwie pary intensywnie wpatrzonych w nią oczu.
– Czy… Wasza Książęca Mość nie chciałaby umyć zębów? Mogę skoczyć do sklepu po szczoteczkę – zaofiarował się Konrad.
– Ach, nie… – Ola uśmiechnęła się, odsłaniając białe, czyściutkie ząbki. – Zawsze mam przy sobie własną, tak na wszelki wypadek.
Konrad zarumienił się z przejęcia. Prawdziwa… – pomyślał.
– Ale, ale – wtrąciła matka. – Trzeba by powiadomić króla, że jesteś bezpieczna, biedaczysko na pewni się martwi.
– Zaraz to zrobię – obiecała Ola. – Tylko potrzebuję telefonu.
– Niestety, tu nie ma zasięgu, ale wystarczy pójść kawałeczek dalej. Proszę… – Konrad wyciągnął smartfona.
– Za momencik będę gotowa. – Ola dygnęła, znikając za drzwiami sypialni.
– Spokojnie, synku – szepnęła rodzicielka. – Już wczoraj dałam znać, że księżniczka jest bezpieczna, a z królem doszliśmy do wniosku, że parę dodatkowych godzin bez telefonu dobrze jej zrobi. Tylko cicho sza…
Kiedy Aleksandra z Konradem znaleźli się w pobliżu parku, chłopiec rzekł:
– Już możesz dzwonić, a ja odejdę na chwilę, żebyś się nie krępowała.
– Zostań – poprosiła Ola. – Wyślę tylko esemesa. – Po czym wprawnymi paluszkami szybko wklepała treść wiadomości: ”Jestem bezpieczna, wrócę wieczorem, nie szukajcie mnie, Aleksandra”.
I nagle stała się rzecz niesłychana, Ola wyłączyła telefon, chwyciła za rękę Konrada i patrząc mu w oczy, zaproponowała:
– Tak pięknie jest w parku, tyle zieleni, ptaków i wiewiórek, może byś mnie oprowadził, jeśli oczywiście masz czas i… ochotę.
Konradowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. I, o dziwo, przez kilka godzin wspólnie spędzonego czasu księżniczka ani razu nie skorzystała z telefonu.
Kiedy król ze świtą zjawił się po córkę, Ola szybko podała swój numer nowemu przyjacielowi, czując, że chyba dobrze się stało, i że uraza do tatusia jej przeszła. Czasem starsi nie potrafią zrozumieć młodych, ale może nieraz i mają rację – pomyślała, wracając do rezydencji. – Telefon to pożyteczna rzecz, ale nie ma sensu korzystać z niego bez wyraźnych powodów.
I tu historia pierwszej księżniczki dobiega końca. Pewnie myślicie, że od tej pory Aleksandra nie używała już telefonów, ale nic bardziej mylnego; codziennie prowadziła długie rozmowy, nie wspominając o setkach esemesów, zdjęć i emotek (zwłaszcza serduszek) wysyłanych pod ten sam numer. Zakochani bowiem mają własne prawa; lepiej powiedzieć sto razy dziennie „kocham cię”, niż powiedzieć o jeden raz za mało.
Po niedługim czasie telefon poszedł jednak w odstawkę. Bo po co dzwonić do kogoś, kto stale znajduje się w pobliżu? Król-tata nie miał oporów, by Konrad został jego zięciem. Nawet nie przeszkadzała mu jego praca. A właśnie, chyba nie wspomniałem, czym zajmował się nasz bohater. Otóż pracował w firmie produkującej smartfony i co roku z okazji rocznicy ślubu wręczał żonie nowy model. Jeśli mnie pamięć nie myli, Aleksandra zebrała ich już dziesięć, ale przecież nie o ilość tu chodzi.
Pierwszy etap planu wykonała szybko – z powiązanych prześcieradeł zrobiła linę, po której opuściła się na trawnik pod oknem. Przechodząc przez bramę, skinęła wyuczonym gestem strażnikowi i zanim zdążył zareagować, znalazła się poza murem. Drugi etap obejmował ucieczkę do lasu, w którym to zagubioną mieli odnaleźć królewscy ochroniarze.
Niestety, do lasu miała daleko, a że nie była przyzwyczajona do długich wycieczek, w dodatku w tak pięknych, lecz niewygodnych pantofelkach, szybko zmieniła zamiary. Zamiast lasu będzie park – podjęła decyzję, zagłębiając się w bujną zieleń. Klucząc alejkami, znalazła gąszcz krzaków i skryła się pod nimi, zdejmując buciki z obolałych stóp. Ułożywszy się delikatnie na trawie, niespodziewanie zasnęła, a gdy otwarła ponownie oczy, ze strachem stwierdziła, że zrobiło się ciemno. I co teraz? – pomyślała strapiona. – Park jest duży, nieznany i straszny. Jak mam się stąd wydostać?
Nagle usłyszała wesołe pogwizdywanie. Wysunęła głowę zza krzaków i zobaczyła w świetle księżyca młodego, przystojnego chłopaka.
– Ej! – zawołała, zapominając o królewskiej etykiecie. – Ej, ty!
Chłopiec zatrzymał się i ze zdziwieniem spojrzał na elegancko ubraną dziewczynę, wyskakującą zgrabnie z gęstwiny liści.
– Jestem księżniczka Aleksandra! – przedstawiła się krótko. – Potrzebuję pomocy.
– A ja jestem Konrad. – Nieznajomy wyciągnął rękę. – Chętnie ci pomogę.
Ola szybko wyjaśniła sytuację, wyolbrzymiając krzywdę, jaka jej się stała.
– Jeszcze mnie nie znaleźli, ale mam swój honor, więc poczekam do jutra. Teraz potrzebuję miejsca, w którym mogłabym przenocować.
– Chodź zatem do mnie – bez zastanowienia zaproponował Konrad. – Mieszkam tu niedaleko…
Księżniczka nie wahała się długo, zwłaszcza że urażona duma nie pozwoliła jej na powrót do domu, tak więc przystała na zaproszenie. Po kwadransie znaleźli się w małym domku, a kiedy matka Konrada szykowała kolację, chłopiec wymknął się na chwilę, po czym wrócił z tajemniczą miną i spokojnie zasiadł do wspólnego posiłku.
Aleksandra, bez najmniejszego odgłosu siorbania czy mlaskania, spożyła dystyngowanie kolację, podziękowała i wymawiając się zmęczeniem, zniknęła w sypialni.
Rano Konrad usiadł z mamą przy kuchennym stole i powiedział:
– Wieczorem przygotowałem jej iście królewskie posłanie: cztery kołdry, dwa materace i pięć koców, bo więcej nie było, a pod to wszystko włożyłem ziarnko grochu. Zaraz się przekonamy, czy to prawdziwa księżniczka.
Niedługo potem Aleksandra zjawiła się w kuchni, ale na jej twarzy nie było widać ani śladu zmęczenia.
– Jak się spało Waszej Książęcej Mości? – zapytał zaciekawiony Konrad.
– Wyśmienicie! – zapewniła go z uśmiechem Ola, po czym udała się na poranną toaletę.
– Hmm… to jednak kłamstwo z tą księżniczką – westchnął rozczarowany młodzieniec.
– Oj, głupi ty! – ofuknęła go matka. – Nic nie wiesz o księżniczkach. Ziarnko grochu już dawno wyszło z użycia, teraz są inne sposoby, żeby sprawdzić królewskie pochodzenie.
– A jakie to? – zainteresował się syn.
– Uwierz mi, jeśli jest prawdziwą księżniczką, na pewno nie zapomniała zabrać ze sobą szczoteczki do zębów. Poczekajmy, aż wyjdzie z łazienki.
Kiedy Aleksandra pojawiła się ponownie w kuchni, napotkała dwie pary intensywnie wpatrzonych w nią oczu.
– Czy… Wasza Książęca Mość nie chciałaby umyć zębów? Mogę skoczyć do sklepu po szczoteczkę – zaofiarował się Konrad.
– Ach, nie… – Ola uśmiechnęła się, odsłaniając białe, czyściutkie ząbki. – Zawsze mam przy sobie własną, tak na wszelki wypadek.
Konrad zarumienił się z przejęcia. Prawdziwa… – pomyślał.
– Ale, ale – wtrąciła matka. – Trzeba by powiadomić króla, że jesteś bezpieczna, biedaczysko na pewni się martwi.
– Zaraz to zrobię – obiecała Ola. – Tylko potrzebuję telefonu.
– Niestety, tu nie ma zasięgu, ale wystarczy pójść kawałeczek dalej. Proszę… – Konrad wyciągnął smartfona.
– Za momencik będę gotowa. – Ola dygnęła, znikając za drzwiami sypialni.
– Spokojnie, synku – szepnęła rodzicielka. – Już wczoraj dałam znać, że księżniczka jest bezpieczna, a z królem doszliśmy do wniosku, że parę dodatkowych godzin bez telefonu dobrze jej zrobi. Tylko cicho sza…
Kiedy Aleksandra z Konradem znaleźli się w pobliżu parku, chłopiec rzekł:
– Już możesz dzwonić, a ja odejdę na chwilę, żebyś się nie krępowała.
– Zostań – poprosiła Ola. – Wyślę tylko esemesa. – Po czym wprawnymi paluszkami szybko wklepała treść wiadomości: ”Jestem bezpieczna, wrócę wieczorem, nie szukajcie mnie, Aleksandra”.
I nagle stała się rzecz niesłychana, Ola wyłączyła telefon, chwyciła za rękę Konrada i patrząc mu w oczy, zaproponowała:
– Tak pięknie jest w parku, tyle zieleni, ptaków i wiewiórek, może byś mnie oprowadził, jeśli oczywiście masz czas i… ochotę.
Konradowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. I, o dziwo, przez kilka godzin wspólnie spędzonego czasu księżniczka ani razu nie skorzystała z telefonu.
Kiedy król ze świtą zjawił się po córkę, Ola szybko podała swój numer nowemu przyjacielowi, czując, że chyba dobrze się stało, i że uraza do tatusia jej przeszła. Czasem starsi nie potrafią zrozumieć młodych, ale może nieraz i mają rację – pomyślała, wracając do rezydencji. – Telefon to pożyteczna rzecz, ale nie ma sensu korzystać z niego bez wyraźnych powodów.
I tu historia pierwszej księżniczki dobiega końca. Pewnie myślicie, że od tej pory Aleksandra nie używała już telefonów, ale nic bardziej mylnego; codziennie prowadziła długie rozmowy, nie wspominając o setkach esemesów, zdjęć i emotek (zwłaszcza serduszek) wysyłanych pod ten sam numer. Zakochani bowiem mają własne prawa; lepiej powiedzieć sto razy dziennie „kocham cię”, niż powiedzieć o jeden raz za mało.
Po niedługim czasie telefon poszedł jednak w odstawkę. Bo po co dzwonić do kogoś, kto stale znajduje się w pobliżu? Król-tata nie miał oporów, by Konrad został jego zięciem. Nawet nie przeszkadzała mu jego praca. A właśnie, chyba nie wspomniałem, czym zajmował się nasz bohater. Otóż pracował w firmie produkującej smartfony i co roku z okazji rocznicy ślubu wręczał żonie nowy model. Jeśli mnie pamięć nie myli, Aleksandra zebrała ich już dziesięć, ale przecież nie o ilość tu chodzi.
Druga z córek króla miała na imię Katarzyna. I ona, podobnie jak siostra, stanowiła wzór nowoczesnej księżniczki. Jej ulubionym zajęciem było jednak korzystanie z Internetu. Codziennie sprawdzała ilość polubień, nowych kontaktów i wiadomości, by porównać wyniki z innymi księżniczkami. Bardzo ją irytowało, gdy ktoś ją wyprzedzał, ponieważ miała ambicję bycia prawdziwą królową. Królową sieci.
Na nieśmiałe pytania ojca o przyszłego męża, fukała tylko i mówiła, że gdy przyjdzie czas, sama go sobie znajdzie. W końcu jednak zaniepokojony król oznajmił kategorycznie:
– Córko, już najwyższa pora. Jeśli nie potrafisz się zdecydować, bo zamiast poznawać kandydatów, przebywając w odpowiednim towarzystwie, ciągle tylko siedzisz w Internecie, ja zrobię to za ciebie. Urządzę wielki bal, na który zaproszę najlepszych kawalerów i wybierzesz kogoś z przybyłych. Nie martw się, oddam cię w dobre ręce.
– Ojcze! – błagalnie wykrzyknęła księżniczka. – Nie rób tego! Sama znajdę właściwego mężczyznę i to szybciej, i sprawniej niż ty. Zamiast balu, ogłoszę w sieci konkurs na męża, a potem wybiorę spośród milionów zainteresowanych z całego świata. Tak się to teraz robi.
– A nie boisz się, że ktoś cię oszuka?
– Oj, tatku, musisz iść z duchem czasu. Bale są dobre dla starych, my młodzi załatwiamy takie rzeczy nowocześniej.
Król zadumał się na chwilę, po czym spojrzał córce w oczy i rzekł:
– Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem. Wybranek zostanie twoim mężem i nie będzie odwrotu. Za miesiąc pojawi się na obiedzie, a po upływie kolejnego miesiąca ślub. I basta!
– Dobrze, tatku! – Księżniczka rzuciła się ojcu na szyję, obcałowując go mocno. – A teraz zaczynam działać! – dodała zawadiacko.
Najbliższe dni Katarzyna poświęciła prawie wyłącznie na przeglądanie licznych zgłoszeń, których naprawdę były miliony; szybko odrzuciła zbyt młodych i za starych, później kierowała się już tylko kolorem oczu i atrakcyjną sylwetką, gdyż czasu na czatowanie nie miała za dużo. W końcu zostało jedynie trzech kandydatów. Każdy był przystojny, dobrze urodzony i wykształcony. I z każdym z nich przeprowadziła rozmowy w Internecie, sprawdzając, jak wiele cech mają wspólnych.
Kiedy po setkach podchwytliwych pytań podsumowała wyniki swoich wybranków, okazało się, że jeden z nich pasuje idealnie. Na wszystko odpowiedział zgodnie z oczekiwaniami, lubił te same piosenki, filmy i sporty. Słowem, męski odpowiednik Katarzyny. To nie mógł być przypadek. Poszukiwania w Internecie wydały odpowiedni owoc.
Król zgodził się na kandydata bez mrugnięcia okiem i zaprosił go na wizytę.
Kiedy wprowadzono go do Sali Tronowej, jęk zdumienia przeszedł przez komnatę, kilka osób nawet krzyknęło, a księżniczka Katarzyna, widząc swojego przyszłego męża, zemdlała. Tylko król zachował spokój.
Zamiast przystojnego młodziana, próg przekroczył wielki, zgarbiony typ, urodą przypominający ogra. Tłuste włosy sterczące w każdą możliwą stronę, twarz pokryta trądzikiem, rzadki zarost i brak kilku zębów były tylko częścią nieforemnego ciała. Jeden bark mu zwisał, a drugi, dla odmiany, formował szpic pod byle jaką, dawno niemodną kurtką. Nogawki spodni, o wiele za krótkie, odsłaniały chude nogi w znoszonych trampkach domagających się solidnego czyszczenia.
Brzydal usiadł na wskazanym mu, honorowym miejscu.
– Maciek jestem! – powiedział i pomachał do księżniczek.
Katarzyna, ocucona już, lecz nadal z pobladłą twarzą, usiadła naprzeciwko.
Nowoprzybyły był zaprzeczeniem internetowego ideału. Od razu zabrał się do jedzenia, a właściwie pożerania wszystkiego, co było w zasięgu ręki, mlaskając i siorbiąc, a na zakończenie posiłku nawet beknął mało dyskretnie. Katarzyna z każdą chwilą kurczyła się w sobie, mając nadzieję, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi. Niestety, świeżo mianowany narzeczony nie zniknął, kiedy otworzyła zaciśnięte na chwilę powieki. Nie pomogło nawet uszczypnięcie, zjawisko okazało się prawdziwe.
Kandydat na męża był obrzydliwy. Wiedziała jednak, że papcio-król zdania nie zmieni. Zgodziła się na jego warunek i teraz efekt jej poszukiwań siedział naprzeciwko i dłubał w nosie na zmianę z dłubaniem w zębach.
Kasi puściły nerwy i z płaczem wybiegła z komnaty. Zanim zamknęła drzwi, usłyszała głośne: Ej, Kacha, poczekaj! Jeszcze deser będzie!
Gdy oczy nie były już w stanie ronić łez, Katarzyna uniosła głowę znad ulubionej poduszki i zobaczyła poważną twarz ojca.
– Tatku! – zawołała błagalnie. – Przebacz mi moją głupotę! Zmień zdanie, nie oddawaj mnie temu… temu… – Zabrakło jej słów, ale znowu pojawiły się łzy.
– Córko! – rzekł zdecydowanie król. – Sama sobie nawarzyłaś piwa, to teraz je wypij.
Katarzyna ponownie spojrzała na ojca.
– Wiem, tatku. Popełniłam straszny błąd. Byłam głupia i dałam się nabrać jak ostatnia gąska. Ale jeśli muszę ponieść konsekwencje, poniosę. Bo tak postępują księżniczki.
Król uśmiechnął się.
– Zastanawiające jest jednak, jak ten nierozgarnięty osobnik potrafił mnie oszukać, trafnie odpowiadając na tyle pytań. Bo zdjęcie oczywiście dał fałszywe.
Król uśmiechnął się po raz drugi.
– Widzisz, córeczko – zaczął łagodnym tonem – myślałaś, że tylko staruszek tata i siostry wiedzą o tobie wszystko. Ale wystarczy usiąść przed komputerem, odwiedzić twoje strony, poczytać, pooglądać zdjęcia, polubienia i włożyć w to nieco wysiłku, by poznać sekrety i upodobania księżniczki Katarzyny. Nie trzeba być geniuszem.
– Gąska to przy mnie góra mądrości! – wybuchnęła Kasia. – Tatulu, naprawdę zamierzasz mnie wydać za tego… ogra? – spytała bez cienia nadziei.
Król uśmiechnął się po raz trzeci.
– Spójrz na mnie… – Uniósł głowę córki. – Jestem surowy i sprawiedliwy, ale czy naprawdę sądzisz, że oddałbym cię takiemu stworowi? Nigdy bym się na to nie zgodził! A teraz koniec nauczki, zobacz swojego przyszłego męża na nowo, w normalnym, nie internetowym świetle. – Już można! – zawołał donoście, a wtedy, kuśtykając, wszedł do pokoju pokraczny Maciej. Zamknął cicho drzwi, zbliżył się do łoża i powiedział z szelmowskim błyskiem w oku: – Czary mary!
I nagle tłuste włosy opadły na dywan, garb okazał się poduszeczką, sztuczne zęby i krosty zniknęły, a przed Kasią stanął przystojny młodzieniec, który kogoś jej przypominał.
– To Maciej, nasz informatyk, ale obdarzony również talentem aktorskim. Ja kazałem mu odegrać tę komedię, a najpierw ślęczeć godzinami w sieci, by cię poznał i oczarował. Tak, żebyś na własnej skórze przekonała się, jakie to łatwe, kiedy ktoś zbyt ufny nieopatrznie wierzy we wszystko, co pisze nieznana osoba po drugiej stronie ekranu
– Tatku! – Niedoszła pani ogrowa ponownie rzuciła się ojcu na szyję i obcałowała go mocno. – Jesteś najmądrzejszym nauczycielem życia!
Od tego dnia księżniczka, nauczona złym doświadczeniem, korzystała przy prowadzeniu bloga z pomocy Macieja, który potrafił ustrzec ją przed każdym internetowym niebezpieczeństwem. Wspólnie spędzony czas pozwolił im poznać się lepiej i przygotowane na kolejny miesiąc wesele nie musiało zostać odwołane. Dwie połówki jabłka odnalazły się, czyli – mówiąc ich językiem – okazali się kompatybilni.
Trzecia, najmłodsza księżniczka, nosiła imię Beatrycze. Spośród królewskich córek, pomimo wieku, to ona była najbardziej rozważna, odpowiedzialna i troskliwa. A i urodą przyćmiewała siostry. Król miał zamiar jeszcze trochę poczekać, zanim odda swój skarb innemu, jednak życie potoczyło się własnym torem, niespodziewanie zsyłając zdarzenie ze smokiem.
Gad ten – wielki, pokryty ciemnozielonym pancerzem łusek, tradycyjnym strojem smoków, zagościć chciał w jakiejś wielkiej jamie. Niestety, musiał zadowolić się salą kinową i basenem, ponieważ na terenie królewskiej posiadłości nie było żadnej innej jaskini. No i natychmiast po osiedleniu się oznajmił królowi:
– Jutro chcę tu widzieć dziewicę. I nie pierwszą lepszą, bo musi to być królewska córka. Inaczej urządzę taki pokaz ognia, że każdy strażak ucieknie w popłochu!
Blady strach padł na królewską rodzinę. Beatrycze, właśnie ta najmilsza, miałaby zostać zjedzona przez smoka? Nie, to niemożliwe, musi być jakieś wyjście z sytuacji! Mądre głowy szybko uradziły, że potrzebny jest szewczyk. Niech się zabierze za gada. Król bez wahania obiecał pół rezydencji i księżniczkę za żonę, gdy tylko jakiś śmiałek zgładzi straszną bestię.
Królewscy szambelani rozjechali się na wszystkie strony, szukając odpowiedniego kandydata. Niestety, pierwszy szewc wymówił się od obowiązku i zaszczytu.
– Jestem człowiekiem pogodnym, pragnę spokoju i kocham zwierzęta – wyjaśnił. – Znajdźcie kogoś innego.
– Muchy bym nie ubił, brzydzę się widokiem krwi. – Drugi rozłożył ręce. – No i najpierw trzeba byłoby znaleźć jakąś biedną owieczkę, a ja za delikatny jestem.
– Po co mi zatargi z panem Smokiem? – Trzeci, trzęsąc portkami, wypchnął za próg królewskich posłańców. – Poza tym mam już żonę i dzieci. Drugiej nie potrzebuję, więc nic mi po takiej nagrodzie.
I tak posłańcy zjeździli całą okolicę, a to trafiając na napis „Nieczynne z powodu choroby”, a to słuchając kolejnych wymówek, od braku siarki i owiec począwszy, aż po przynależność do organizacji „Greenpeace”.
Gdy poranne promienie słońca oświetliły królestwo, nadal nie znaleziono żadnego bohatera.
– Ojcze! – powiedziała Beatrycze, równie niewyspana, jak i wszyscy inni w królewskiej posiadłości. – Nie można narażać poddanych, poświęcę się i pójdę do bestii. Niech mnie pożre, ale wpierw wymuszę przyrzeczenie, że zostawi was w spokoju i odleci.
– Nie wierz tej gadzinie! – rozległy się głosy. – Nigdzie nie pójdziesz!
Jednak Beatrycze była spokojna, podjęła już decyzję. A jej odwaga i poświęcenie wzruszyły wszystkich dokoła. Księżniczka włożyła najpiękniejszą suknię i udała się na spotkanie swojego przeznaczenia.
– Jestem, smoku! – krzyknęła. – Poddam się, ale musisz mi obiecać, że nie skrzywdzisz mojej rodziny i poddanych!
Gad wystawił olbrzymi łeb, łypnął jednym okiem i westchnął.
– Zaszło jakieś nieporozumienie, nie jestem mięsożerny, właśnie przeszedłem na wegetarianizm, ba, nawet weganizm. Nie zamierzam cię pożreć, jak ty się tam nazywasz?
– Beatrycze – uśmiechnęła się ciepło księżniczka.
– Ja jestem Baltazar – przedstawił się łuskowaty. – Potrzebuję kucharki, która będzie mi gotować dietetyczne potrawy, żebym schudł dwie tony przez miesiąc.
– Ale ja nie umiem gotować…
– No to lepiej szybko się naucz, bo inaczej się zezłoszczę i będzie niemiło – warknął przez zaciśnięte zęby smok. – Skoro, jak sądzę, jadasz wyborne potrawy, to upichcić je też będziesz umiała.
– Hmm… a jeśli się nie zgodzę? Przecież mnie nie zjesz, jeśli zostałeś smokiem wegetarianinem.
– Weganinem – poprawił. – To nie znaczy, że dam się wyprowadzić w pole. Jestem w dalszym ciągu specjalistą od pokazów pirotechnicznych, szybkie pożary to moja specjalność. I albo za miesiąc będę szczuplejszy, albo zrobi się tutaj naprawdę gorąco. I to zanim zdążysz policzyć do trzech.
– Będę szczera – uczciwie wyznała księżniczka. – Ja nawet kanapki nigdy sobie nie zrobiłam, bo papcio nie pozwalał. Od tego jest służba. Ale… – zawiesiła głos – mamy świetnego szefa kuchni. Tatko przyjął ostatnio niejakiego Antoniego, który wygrał finałową edycję „Jak oni gotują”. Potrafi przyrządzić wszystko, z mięsem, bez mięsa, wedle życzenia.
– Umowa stoi. – Smok wyciągnął łapę. – Przyślij mi tego magika, a jeśli się sprawdzi, nie zrobię nikomu krzywdy. Ty jednak, jako zakładniczka, będziesz musiała przez miesiąc nam towarzyszyć. Ale że byłaś szczera, ja też zdradzę ci sekret.
Beatrycze nadstawiła ciekawie uszu, bo nawet księżniczki są łase na plotki i sekrety.
– Otóż… zakochałem się w pięknej smoczycy. Łuski jasnozielone i lśniące, oczy w kolorze bursztynu, a sto dwadzieścia ząbków jak u gwiazdy filmowej. Każdy perłowobiały i twardy niczym ostrze sztyletu. Jak tu się nie zakochać… – dodał rozmarzony. – Niestety, kiedy się oświadczyłem, postawiła warunek. Muszę o siebie zadbać, zrzucić nadwagę, obniżyć cholesterol i ciśnienie, czyli mięso i cukier na bok. Uwierz, naprawdę myślałem, że się uda. Jadłem nawet ciasteczka bezglutenowe, parówki sojowe i piłem odtłuszczone mleko. Ale sadło jak było, tak jest – nie spadło, za dużo się jadło – zrymował smok. – Potrzebuję specjalisty. Mam miesiąc na wprowadzenie zdrowej diety i schudnięcie, inaczej ze ślubu nici.
– Smoku – rzekła wzruszona księżniczka – nie martw się, pomożemy ci.
Kwadrans później Antoni i Beatrycze sporządzali już menu dla smoka, obliczając kalorie i wartość odżywczą najzdrowszych pokarmów.
I, jak mówi stare porzekadło, przez żołądek do serca. W tym przypadku smok zdobył serce smoczycy, a Antoni serduszko Beatrycze. „Dwie pieczenie na jednym ogniu” – zacierał ręce król. W taki to sposób zdrowe odżywianie ocaliło życie wielu ludziom, pamiętajcie o tym, moi mili…
I tak córki-księżniczki znalazły sobie mężów, król pozbył się zmartwienia, a na trzech weselach poddani bawili się aż miło.
Ja też tam byłem, miód i wino piłem, pisano dawniej. Tyle że delektowałem się szampanem i różnymi pysznościami, nie bacząc na zawartość cukru, tłuszczu i glutenu. W końcu nie tak często można świętować książęce wesela. Bo księżniczek, takich prawdziwych, niestety coraz mniej.
Nie musicie wierzyć w te historie, ale uwierzcie w jedno – każda baśń kończy się dobrze i w każdej z nich ukryta jest jakaś mądrość i ziarenko prawdy. Mam nadzieję, że je wyłowicie i przekażecie dalej. A za sto lat może ktoś, snując opowieść o trzech księżniczkach, zacznie od słów: Dawno, dawno temu był sobie król…