Tekst: Bogumił Zając. Ilustracje: Bożena Szczuka.
Stonoga
Na ulicy Malowniczej
mieścił się sklep obuwniczy.
Zawitała tam stonoga.
– Dziś przede mną długa droga,
ciężka, bo przez las, na skróty.
Chcę zakupić mocne buty
dla stu nóg, więc par pięćdziesiąt
(boso chodzę trzeci miesiąc).
Chętnie wezmę adidasy
dla wygody w trudach trasy.
Chrząszcz sprzedawca pudła znosił,
liczył, sprawdzał – urósł stosik.
– Mam dla pani przykrą wieść:
wszystkich par trzydzieści sześć.
mieścił się sklep obuwniczy.
Zawitała tam stonoga.
– Dziś przede mną długa droga,
ciężka, bo przez las, na skróty.
Chcę zakupić mocne buty
dla stu nóg, więc par pięćdziesiąt
(boso chodzę trzeci miesiąc).
Chętnie wezmę adidasy
dla wygody w trudach trasy.
Chrząszcz sprzedawca pudła znosił,
liczył, sprawdzał – urósł stosik.
– Mam dla pani przykrą wieść:
wszystkich par trzydzieści sześć.
Nie zmartwiło to stonogi:
– Ograniczę swe wymogi.
Na potrzeby tej wędrówki
muszą starczyć tenisówki.
Chrząszcz jął szperać w magazynie,
pot mu spływał po chitynie,
dźwigał, sprawdzał, liczył, szukał –
ciężka praca to dla żuka.
Efekt pracy krótko streścił:
– Tenisówek mam czterdzieści.
– Moja strata. Zatem proszę,
niech przyniesie pan kalosze.
Znów sprzedawca półki badał,
szukał w pudłach i szufladach,
po drabinie w dół i w górę,
zajrzał nawet w mysią dziurę.
Wyrzekł wreszcie, troszkę zły:
– Ilość par: dwadzieścia trzy.
– Trudno… spacer będzie w lesie,
niech trapery pan przyniesie.
– Ograniczę swe wymogi.
Na potrzeby tej wędrówki
muszą starczyć tenisówki.
Chrząszcz jął szperać w magazynie,
pot mu spływał po chitynie,
dźwigał, sprawdzał, liczył, szukał –
ciężka praca to dla żuka.
Efekt pracy krótko streścił:
– Tenisówek mam czterdzieści.
– Moja strata. Zatem proszę,
niech przyniesie pan kalosze.
Znów sprzedawca półki badał,
szukał w pudłach i szufladach,
po drabinie w dół i w górę,
zajrzał nawet w mysią dziurę.
Wyrzekł wreszcie, troszkę zły:
– Ilość par: dwadzieścia trzy.
– Trudno… spacer będzie w lesie,
niech trapery pan przyniesie.
Trzeci kwadrans właśnie minął,
gdy chrząszcz wrócił z kwaśną miną.
– To nie sezon na trapery,
mam na stanie tylko cztery.
Lecz klientka twarda sztuka:
– Niech sto butów pan wyszuka,
byle ilość się zgadzała.
Chrząszcz znów znalazł się w opałach.
Krzyknął, bliski już zawału:
– Mam pięćdziesiąt par sandałów!
Lecz klientka smutnym głosem,
patrząc na swe stopy bose,
rzekła: – Dziś się nie wybiorę,
już zbyt późną mamy porę.
A do tego grozi deszczem.
Nic się nie martw. Przyjdę jeszcze.
A chrząszcz? Nie chcąc skończyć marnie,
sklep zamienił na kawiarnię.
gdy chrząszcz wrócił z kwaśną miną.
– To nie sezon na trapery,
mam na stanie tylko cztery.
Lecz klientka twarda sztuka:
– Niech sto butów pan wyszuka,
byle ilość się zgadzała.
Chrząszcz znów znalazł się w opałach.
Krzyknął, bliski już zawału:
– Mam pięćdziesiąt par sandałów!
Lecz klientka smutnym głosem,
patrząc na swe stopy bose,
rzekła: – Dziś się nie wybiorę,
już zbyt późną mamy porę.
A do tego grozi deszczem.
Nic się nie martw. Przyjdę jeszcze.
A chrząszcz? Nie chcąc skończyć marnie,
sklep zamienił na kawiarnię.