Tekst: Bogumił Zając.
Słonutki
Słoń, wśród zwierząt wielka postać,
marzył by muzykiem zostać,
jak na słonia nietypowym,
bo pianistą jazzrockowym.
Każdy słoń zatrąbić umie,
ten chciał się wyróżniać w tłumie.
W ciszy się na scenę wtoczył,
usiadł wolno, zamknął oczy...
Trzask donośny przerwał ciszę,
gdy nacisnął słoń klawisze.
Białe, czarne, czarne, białe –
wciąż uderzał w nie z zapałem.
Zamiast dźwięków lecą drzazgi,
zaś instrument w formie miazgi.
W końcu słoń otworzył oczy,
stos deseczek go zaskoczył,
więc zasłonił stertę ciałem.
– Chyba akord zły dobrałem…
Lepiej zostać mi trębaczem.
I ulotnił się cichaczem.
marzył by muzykiem zostać,
jak na słonia nietypowym,
bo pianistą jazzrockowym.
Każdy słoń zatrąbić umie,
ten chciał się wyróżniać w tłumie.
W ciszy się na scenę wtoczył,
usiadł wolno, zamknął oczy...
Trzask donośny przerwał ciszę,
gdy nacisnął słoń klawisze.
Białe, czarne, czarne, białe –
wciąż uderzał w nie z zapałem.
Zamiast dźwięków lecą drzazgi,
zaś instrument w formie miazgi.
W końcu słoń otworzył oczy,
stos deseczek go zaskoczył,
więc zasłonił stertę ciałem.
– Chyba akord zły dobrałem…
Lepiej zostać mi trębaczem.
I ulotnił się cichaczem.
Słoń nadepnął mu na ucho,
ale uszło mu na sucho.
Teraz zamiast na pianinie,
gra na trąbie w Konstancinie.
Pożar kiedyś nią ugasił,
lejąc wodę na dom Basi.
Na strażaka go przyjęli
i w strażackiej gra kapeli.
ale uszło mu na sucho.
Teraz zamiast na pianinie,
gra na trąbie w Konstancinie.
Pożar kiedyś nią ugasił,
lejąc wodę na dom Basi.
Na strażaka go przyjęli
i w strażackiej gra kapeli.