Piotruś i smocza zaraza
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami był sobie… jeszcze jeden las. A w tym lesie mała chatka. W chatce zaś mieszkał Piotruś. Piotruś miał osiem lat i mieszkał razem z mamą i tatą. Ubogi był to domek, ale jego mieszkańcy cieszyli się z tego, co mieli i wiedli szczęśliwe życie. Niestety, pewnego dnia tato i mama Piotrusia zachorowali. Na ich skórze pojawiły się dziwne zielone plamy, które z dnia na dzień robiły się coraz większe i większe. A w miarę jak się powiększały, rodziców Piotrusia opuszczały siły. Doktor, który przyjechał z bardzo daleka, zbadał ich dokładnie, po czym powiedział, że nigdy wcześniej nie widział takiej zarazy. Ale przypomniał sobie, iż kiedyś czytał o podobnej chorobie, w jakiejś bardzo starej księdze.
– Jest to choroba zwana smoczą zarazą. Jedynym lekarstwem na nią jest woda ze smoczego źródła. Musicie ją jednak wypić, zanim całe wasze ciała zrobią się zielone, bo wtedy zamienicie się w smoki. To wszystko co pamiętam, ale któż by teraz jeszcze wierzył w smoki.
– A gdzie można dostać taką wodę? – zapytał rezolutnie Piotruś.
– Daleko stąd znajdują się Góry Smocze, a tam, w smoczej grocie, znajduje się jej źródełko - odpowiedział doktor. - Jednak groty strzeże smok. Tak mówi legenda, ale to pewnie tylko legenda. Nigdy nie widziałem żadnego smoka na własne oczy, ani nie znam nikogo, kto by kiedykolwiek powrócił ze Smoczych Gór.
Piotruś nie zastanawiał się długo, przygotował sobie worek z prowiantem na podróż, poprosił doktora o narysowanie drogi do Smoczych Gór i wyruszył w drogę.
– Zaopiekuję się twoimi rodzicami, ale pamiętaj, zaraza trwa już tydzień, a to oznacza, że masz tylko trzy tygodnie aby powrócić. Inaczej choroba obejmie całe ciała i nawet ta cudowna woda nie pomoże.
– Dziękuję – odparł Piotruś i, dźwigając na plecach całkiem pokaźny worek, zniknął wśród leśnych drzew.
Szedł w dzień i w nocy, odpoczywając tylko tyle, ile musiał i śpiąc niewiele w najróżniejszych miejscach. Po prostu rozkładał na ziemi koc i zawijał się w niego, przy naprędce rozpalonym ognisku. Po kilku dniach wędrówki napotkał na drodze dziwną karawanę – liczne wozy wypełnione po brzegi piaskiem.
– Witam, jestem Piotruś i zmierzam do Smoczych Gór, czy nie wybieracie się w tym kierunku? – zapytał.
– Kierujemy się na północ, więc jeśli zabierzesz się z nami, to za pięć dni będziesz musiał się odłączyć i udać na wschód, aby do nich dotrzeć.
W ten sposób Piotruś znalazł się na górze piachu i w czasie jazdy zaznajomił się z hrabią Andrzejem, który był właścicielem karawany.
– Po co panu tyle piasku? – z ciekawości zapytał chłopiec.
– Widzisz, chłopcze – rozpoczął opowieść hrabia. Na tym świecie wszystko zostało już odkryte i ma swoją nazwę. A ja chciałbym, aby coś wielkiego zostało nazwane moim imieniem. Zjeździłem cały świat, widziałem wszystkie góry, morza i jeziora. Niestety, każde ma już jakąś nazwę. Postanowiłem zatem, że sam stworzę coś, co będzie godne, aby nazwać to moim imieniem. Nie potrafię stworzyć wielkiej góry ani potężnego morza, ale wpadłem na pomysł wzniesienia pustyni. Pustyni, którą nazwę Pustynią Hrabiego Andrzeja i tak oto ślad po mnie zostanie po wsze czasy, i jeśli ktoś za sto, dwieście, ba… za tysiąc lat, zapyta „co to za pustynia i skąd pochodzi jej nazwa?”, usłyszy o mnie, i w ten sposób będę trwał wiecznie w pamięci potomnych. Od dwóch lat kupuję piasek i rozsypuję go na polach, które od wieków należą do mojej rodziny.
– Od dwóch lat? A dużo tego piasku jeszcze potrzeba? I czy nie szkoda pól, które staną się teraz nieurodzajne? – dopytywał Piotruś.
– Och, dziecko, nic nie zrozumiałeś! – zdenerwował się nieco hrabia. – Cóż znaczy jakieś tam pole, w porównaniu do wielkiej pustyni, pierwszej stworzonej przez człowieka. Pierwszej, czy to rozumiesz? Nawet jeśli komuś kiedykolwiek przyjdzie do głowy powtórzyć mój wyczyn, to i tak nie zdobędzie już takiej sławy jak ja, bo będzie jedynie naśladowcą. Jesteś za mały, aby to pojąć, chłopcze – dodał już spokojniej.
– No, a kiedy ta pustynia w końcu powstanie?
– Hmm – strapił się hrabia – widzisz, Piotrusiu, tu właśnie tkwi problem. Pytałem różnych mędrców, czytałem różne księgi i nigdzie nie znalazłem odpowiedzi, kiedy to piasek staje się już pustynią, ile go potrzeba. Nie śpię po nocach, mam już nawet piasek pod powiekami, ale nie poddaję się. Wciąż zwożę i zwożę, i za każdym razem wydaje mi się, że to jeszcze za mało...
– Nie szkoda panu na to czasu? Nie lepiej cieszyć się życiem, niż budować nikomu nie potrzebną pustynię? Tylko dla sławy?
I tu hrabia zrobił to, co w takich sytuacjach robią dorośli na całym świecie, kiedy na proste pytanie nie znają odpowiedzi, czyli powiedział:
– Jesteś jeszcze za mały żeby to zrozumieć, dziecko! – uciął w ten sposób dyskusję i do końca wspólnej podróży nie odzywał się do Piotrusia prawie wcale.
Piątego dnia Piotruś, żegnając się, zapytał:
– A czy w trakcie swoich podróży był pan również w Smoczych Górach?
– Tak, byłem i tam, ale one mają już swoją nazwę, poza tym spotkałem jednego, takiego wielkiego smoka, który nie pozwolił mi wejść do swojej groty, ale – tu westchnął – ona też ma już swoją nazwę, więc nawet nie byłem ciekawy co jest w środku.
– Czyli smok istnieje naprawdę! – ucieszył się Piotruś.
To dodało mu otuchy, więc dziarsko wyruszył w dalszą wędrówkę, zarzucając już teraz nieco lżejszy worek na plecy.
Po następnych kilku dniach wędrówki, Piotruś zobaczył studnię przy drodze, a jako, że był spragniony, zbliżył się i zajrzał do wnętrza. W dole, na zielonym listku, siedział mały, czarny pająk.
– Co ty tam robisz? – zawołał chłopiec.
– Chciałem się napić wody i zsunąłem się po linie, niestety, zamoczyłem się przy tym i upadłem. Gdyby nie ten listek, już dawno bym utonął.
– I nie możesz wyjść?
– Ściany studni są mokre i śliskie. Nie dam rady się wspiąć.
– Poczekaj chwilkę – powiedział Piotruś.
Już wcześniej widział wiadro leżące obok studni, przywiązał do niego linę i opuścił na dno. Pająk wskoczył do środka i Piotruś zręcznymi ruchami wyciągnął wiadro, uwalniając wyczerpanego zwierzaka.
– Wiesz, Piotrusiu – rozpoczął pająk, gdy trochę się posilił i odpoczął. – Wielu ludzi tędy przechodziło, a ja nieustannie wołałem o pomoc. Niektórzy mówili, że „nie mają czasu, ale na pewno przyjdzie ktoś inny, kto ma go dużo, to ci pomoże”. Inni zaglądali do studni i mówili "eee, to tylko pająk" i odchodzili. Byli i tacy, co nie chcieli się zmęczyć albo przypadkiem zabrudzić. Jeszcze inni złośliwie dodawali – „dobrze mu tak”. Żaden nawet nie pokusił się, aby spróbować wczuć się w moje położenie i pomóc. Ty zaś jesteś prawdziwym bohaterem.
– Przecież ja tylko opuściłem wiadro, zresztą, i tak chciałem zaczerpnąć wody.
– Dla ciebie to „tylko”, a dla mnie to całe życie. Czasami mały gest, krótka, poświęcona komuś chwila, to wielki dar, Piotrusiu.
– E, tam – zawstydził się Piotruś – zwykła pomoc.
– Uratowałeś mi życie – rzekł pająk, wysłuchawszy opowieści Piotrusia. – Wobec tego chciałbym, abyś zabrał mnie ze sobą, a ja choć mały, służę ci radą i pomocą. Jestem twoim sługą do końca życia.
– Nie zgadzam się na to. Ale możesz zostać moim przyjacielem.
– Będzie to dla mnie zaszczyt.
Piotruś chętnie przystał na towarzysza podróży, więc pająk wskoczył do jednej z większych kieszeni jego koszuli, po czym ruszyli w dalszą drogę. Po kilku dniach wędrówki okazało się, że skończyło się im jedzenie; niestety po drodze nie widzieli żadnych roślin, które nadawałyby się do spożycia. Piotruś nie poddawał się jednak, ale uparcie dążył do celu – do źródła tajemniczej wody. I taki wygłodniały, po dwóch dniach bez kęsa pokarmu, napotkał w polu kilkoro dzieci, które zbierały ziemniaki.
– Bluuuurp – zaburczało Piotrusiowi w brzuchu.
– O, widzę, że ktoś tu jest głodny – zawołał jeden z chłopców, mniej więcej w wieku Piotrusia.
– Zaraz coś na to poradzimy – dodała dziewczynka.
Zaprowadzili go do swojej chatki, wysłuchawszy po drodze relacji z podróży i jej celu. Kiedy usiedli przy stole, chłopiec o imieniu Wojtuś, wyciągnął wielki bochen chleba i poczęstował Piotrusia. Ten jadł łapczywie, ale nie zapomniał wsunąć paru okruszków dla siedzącego w kieszeni pająka.
– Weź ze sobą cały, abyś nie głodował w drodze.
– Ale przecież was jest tu siedem osób, potrzebujecie go bardziej niż ja.
– Nie martw się o nas, my nigdy nie głodujemy. Teraz oprócz chleba mamy i ziemniaki, mleko i masło. Nie jest to wykwintne jedzenie, ani nie jest tego wiele, ale nam wystarcza. A jeśli chodzi o chleb... to już inna historia.
I Wojtuś opowiedział, jak to przed kilku laty, po nieurodzajnym lecie, przyszła ciężka zima, i jak oszczędzali skromne zapasy, a nim nadeszła wiosna, został im już tylko jeden bochenek chleba. Kiedy pewnego dnia obgryzali ostatnie zachomikowane skórki, do ich domu zawitał stary wędrowiec. Widać było, że był strudzony podróżą i głodny. Wtedy siostra Wojtusia, Ania, bez wahania ułamała pół swojej skórki i poczęstowała gościa. Pozostali zrobili to samo.
– To niewiele, ale prosto z serca.
Wtedy nagle starzec wyprostował zgarbione plecy, uśmiechnął się i rzekł:
– Zaiste, to więcej niż królewski posiłek. Wiedzcie, że jestem czarodziejem i widząc wasze dobre serca, nie pozwolę abyście kiedykolwiek w życiu byli głodni. Po czym wyciągnął worek i kazał każdemu dmuchnąć do środka, z całej siły. Potem wypowiedział magiczne zaklęcie, machnął różdżką i zawiązał worek, a na stole pojawił się wielki, świeży bochen chleba.
I od tej pory codziennie się taki pojawia. Więc ten weź sobie ty, Piotrusiu, a my jutro znajdziemy nowy.
– A co się stało z tym workiem?
– Tam czarodziej uwięził nasz głód. Worek wrzuciliśmy do piwnicy. Baliśmy się jednak, żeby głód nie wydostał się z worka, więc nikt z nas tam już nie wchodził. Wybudowaliśmy nową piwnicę.
– Zatem ja w podzięce za ten chleb, zabiorę worek, abyście mogli korzystać i ze starej piwnicy.
Po czym zszedł po schodkach do małego ciemnego pomieszczenia, które mu wskazano i bez trudu odnalazł worek głodu. Następnego dnia pożegnał się z całą rodzinką i wyruszył w dalszą podróż, a chleba miał wystarczająco na wiele dni.
Minęły prawie trzy tygodnie wędrówki, kiedy dotarł w końcu w Góry Smocze. Gdy podszedł do podnóża Smoczej Groty, rozległ się olbrzymi hałas, przypominający stąpanie nóg, ale jakże musiały być wielkie. Chłopiec przystanął zlękniony, a po chwili z groty wyszedł olbrzymi, zielony smok o trzech głowach.
– Kto zakłóca mój spokój!!! – zawołały chórem trzy głowy.
– To... ja... – ledwo wydusił z siebie Piotruś.
Pierwsza głowa rozkazała:
– Mów, co cię tu sprowadza – i chłopiec opowiedział wszystko, kończąc prośbą o parę kropel wody ze źródełka.
– Ha! – odrzekła druga głowa. – Nie wystarczy tu przyjść i poprosić.
– Trzeba przejść... – dopowiedziała trzecia.
– ...trzy...
– ...próby... – dogadywały pozostałe głowy.
– Jakie próby?
– Musisz zmierzyć się...
– …z każdą głową...
– …ze mną, a jestem Głowa Filozof – rzekła Głowa Filozof,
– z Głową Waleczną, czyli ze mną – dodała druga,
– i na koniec z Głową Łakomczuchem – zakończyła trzecia.
– Tylko wtedy...
– ...wpuścimy Cię...
– ...do źródełka – naprzemiennie wyjaśniały głowy.
Piotruś nie zastanawiał się ani chwili:
– A zatem zaczynajmy!
Głowa Filozof powiedziała:
– Ja od wieków poznaję świat, wertuję pradawne księgi i śledzę te najnowsze. Jestem ciekawy świata – jeśli znajdziesz dla mnie zagadkę, jakiś problem, nad którym będę się musiał zastanowić dłużej niż godzinę, uznam się za pokonanego.
Piotruś zasępił się, usiadł i próbował wydobyć z pamięci coś, co będzie godne takiego mędrca. Siedział i myślał, dumał i dumał... W końcu rzekł:
– Wiem. Mam pytanie. Odpowiedz mi, ile piasku potrzeba, aby powstała pustynia. Tak, żeby ktoś, kto przyjdzie i ją zobaczy, nie mógł powiedzieć, że to tylko kupa piasku.
Głowa Filozof zadumała się... Mijały sekundy, minuty, głowa robiła się coraz bardziej czerwona, coraz mocniej marszczyła brwi, ale milczała i zastanawiała się dalej. Po godzinie Piotruś wykrzyknął:
– Nie odpowiedziałeś mi, smoku.
Głowa Filozof przyznała, że nigdy nie słyszała o podobnym przypadku i że oczywiście przyznaje się do przegranej, ale żeby już jej nie zawracać głowy, bo musi jeszcze spokojnie przemyśleć tę zagadkę.
Następną w kolejce była Głowa Waleczna.
– Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, musisz pokonać mnie w walce. Na przestrzeni wieków pokonałam niezliczone rzesze przeciwników, ale cóż... staraj się chłopcze.
Piotruś struchlał. Jak to on, taki maciupeńki przy wielgachnym potworze, może liczyć na wygraną walkę.
I wtedy z kieszeni wyskoczył pająk.
– Na pochybel! Za Piotrusia! – wykrzyknął i skoczył na paszczę drugiej głowy.
– Aaaa! Ratunku! – wykrzyknął smok, rzucając głową na boki i starając się zrzucić pająka – zabierzcie ode mnie tego stwora, poddaję się, tylko niech on już mi zniknie z oczu. Ratunku!
– Na pewno się poddajesz?! – wołał mu do ucha pająk.
– Tak, tak! Nie będę stawał Piotrusiowi na drodze.
Okazało się, że każdy, nawet największy bohater, ma jakieś własne lęki i czegoś się boi. Głowa Waleczna panicznie bała się pająków. Tak jak to czasami ktoś się boi myszy, robaków czy właśnie pająków – i nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, ale tak to już jest i tyle. Następnie Piotruś stanął przed trzecią głową.
Głowa Łakomczuch rzekła:
– Ja jestem wielkim smakoszem, przez wieki próbowałem wszystkich ziemskich potraw, znam każdy smak – jeśli znajdziesz albo przyrządzisz coś, czego nie poznam po smaku, będziesz mógł przejść.
Piotruś podrapał się po głowie i już wiedział, czym takiego obżartucha przechytrzyć.
– Zamknij oczy i otwórz paszczę, a dam ci do skosztowania coś, czego smaku nie zaznałeś nigdy.
Głowa Łakomczuch posłusznie rozdziawiła szczęki i zamknęła oczy. Piotruś szybko wyciągnął z zanadrza worek i wrzucił do paszczy.
– Już! – zawołał.
Głowa Łakomczuch zamknęła mordę i zamarła.
– Cóż to za nieznany mi smak, ale... och... och... jaki on straszny. Co to jest?
– A więc przyznajesz się, że nie znasz tego smaku i jednocześnie przegrałaś?
– Tak, przyznaję.
– To jest smak głodu; głodu uwięzionego w worku, wyhodowanego przez wiele dzieci. Ty zawsze byłaś najedzona, więc słusznie odgadłem, że nie poznasz zawartości tego worka. Nie wiesz co to głód.
– Teraz już wiem i nikomu nie życzę, aby go doświadczył.
Po tych trzech próbach, cały Smok odstąpił od wejścia do Smoczej Groty i wpuścił Piotrusia. Ten szybko odnalazł źródełko, w którym mieniła się wszystkimi kolorami zaczarowana woda. Napełnił buteleczkę i wyszedł do smoka. Rozpłakał się i usiadł.
– Dlaczego płaczesz? – zapytał pająk.
– Dotarła do mnie okrutna prawda, której nie chciałem do siebie dopuszczać. Jutro jest ostatni dzień, kiedy mogę odczarować rodziców; jeśli tego nie zrobię zamienią się w smoki. A przecież nie zdążę do nich wrócić, nawet gdybym cały czas biegł niczym gepard.
Trzy głowy naradziły się szybko.
– Piotrusiu, jesteś dzieckiem o czystym sercu...
– ...odważny, dobry i mądry...
– ...nie możemy pozwolić, aby twój trud nie wydał owoców.
Tato i mama Piotrusia już prawie całkowicie pokryci byli zielona łuską, jeszcze tylko kilka drobnych miejsc i na zawsze zostaną smokami.
– Nic już nie mogę dla nich zrobić – pomyślał doktor, czuwający ostatniego dnia przy łóżkach chorych.
Nagle usłyszał szum skrzydeł, tak potężny, iż żaden ptak nie byłby w stanie go wywołać. Wybiegł przed chatkę i zobaczył jak na polanie przed domem ląduje trzygłowy, olbrzymi smok, a z jego grzbietu zeskakuje Piotruś.
–Mam! Mam! – krzyczał.
Czym prędzej wbiegł do domu i dał do wypicia źródlanej wody ze Smoczej Groty i tacie, i mamie. Zielone plamy szybko zaczęły znikać, a po chwili nie było już po nich ani śladu. Smok tymczasem opowiadał doktorowi historię zarazy.
– Dawno, dawno temu, kiedy smoków na świecie było wiele, ludzie bojąc się tych zwierząt, atakowali je i zabijali. Gdy jeden z najstarszych smoków został śmiertelnie zraniony, rzucił klątwę na ludzi – a następnego dnia zobaczyli oni u siebie zielone plamy, po miesiącu zaś zamienili się w smoki. I tak smocza zaraza poszła w świat. Teraz znalazł się ktoś, kto potrafił odczarować klątwę - Piotruś, który umiał obdarzyć przyjaźnią zarówno ludzi, lichego pająka, jak i groźnego smoka. Nikt już nigdy nie zachoruje na tę zarazę. A jego rodzice również odzyskali zdrowie.
Smok zakończył opowieść, po czym pożegnał się z Piotrusiem i wszystkimi zgromadzonymi, rozwinął skrzydła i odleciał. I nigdy go już nie widziano.
A Piotruś dorastał szczęśliwie, choć w skromnych warunkach, razem z tatą i mamą i przeżył jeszcze niejedną przygodę, ale to już zupełnie inna bajka...
– Nic już nie mogę dla nich zrobić – pomyślał doktor, czuwający ostatniego dnia przy łóżkach chorych.
Nagle usłyszał szum skrzydeł, tak potężny, iż żaden ptak nie byłby w stanie go wywołać. Wybiegł przed chatkę i zobaczył jak na polanie przed domem ląduje trzygłowy, olbrzymi smok, a z jego grzbietu zeskakuje Piotruś.
–Mam! Mam! – krzyczał.
Czym prędzej wbiegł do domu i dał do wypicia źródlanej wody ze Smoczej Groty i tacie, i mamie. Zielone plamy szybko zaczęły znikać, a po chwili nie było już po nich ani śladu. Smok tymczasem opowiadał doktorowi historię zarazy.
– Dawno, dawno temu, kiedy smoków na świecie było wiele, ludzie bojąc się tych zwierząt, atakowali je i zabijali. Gdy jeden z najstarszych smoków został śmiertelnie zraniony, rzucił klątwę na ludzi – a następnego dnia zobaczyli oni u siebie zielone plamy, po miesiącu zaś zamienili się w smoki. I tak smocza zaraza poszła w świat. Teraz znalazł się ktoś, kto potrafił odczarować klątwę - Piotruś, który umiał obdarzyć przyjaźnią zarówno ludzi, lichego pająka, jak i groźnego smoka. Nikt już nigdy nie zachoruje na tę zarazę. A jego rodzice również odzyskali zdrowie.
Smok zakończył opowieść, po czym pożegnał się z Piotrusiem i wszystkimi zgromadzonymi, rozwinął skrzydła i odleciał. I nigdy go już nie widziano.
A Piotruś dorastał szczęśliwie, choć w skromnych warunkach, razem z tatą i mamą i przeżył jeszcze niejedną przygodę, ale to już zupełnie inna bajka...