Tekst: Edyta Tosza. Ilustracja: Bożena Szczuka.
O tym, jak pewnego ranka bocian łowił żaby i co z tego wyniknęło
Chodził bocian rankiem po soczystej trawie,
aż wypatrzył w kępach spore stadko żabie.
Obiadek! – pomyślał. Złapię pięć żab z brzegu,
zaproszę na udka wszystkich mych kolegów.
Pochylił dziób długi i już pierwszą łowił,
gdy spoczęły na nim oczy pełne trwogi.
Znając siebie – stwierdził – oto, co się stanie:
stracę starter, pierwsze oraz drugie danie.
Przerażoną żabę puścił bowiem wolno,
kończąc tego ranka eskapadę polną.
Jutro – postanowił – znów łowić zaczynam.
Dziś będę udawał wegetarianina.
aż wypatrzył w kępach spore stadko żabie.
Obiadek! – pomyślał. Złapię pięć żab z brzegu,
zaproszę na udka wszystkich mych kolegów.
Pochylił dziób długi i już pierwszą łowił,
gdy spoczęły na nim oczy pełne trwogi.
Znając siebie – stwierdził – oto, co się stanie:
stracę starter, pierwsze oraz drugie danie.
Przerażoną żabę puścił bowiem wolno,
kończąc tego ranka eskapadę polną.
Jutro – postanowił – znów łowić zaczynam.
Dziś będę udawał wegetarianina.