Tekst: Jacek Londyn. Ilustracje: Leonek Dawińczyk.
Napad w biały dzień
Rozkrzyczana i wychudła,
dom napadła banda Wróbla.
dom napadła banda Wróbla.
Skąd przybyła? Kto mi powie?
Może przefrunęła morze
albo gór i lasów siedem,
dziesięć kałuż i staw jeden?...
Choć wciąż pytam, to nie liczę,
że mi zdradzą tajemnicę.
Włażą w każdy kąt podwórka,
stroszą hardo szare piórka,
napełniają puste brzuchy,
nie oszczędzą żadnej muchy.
Kurz podnoszą na opłotkach,
za nic mają psa i kotka.
Wykradają wszystko z misek,
wokół mniam-ćwir, mniam-ćwir słyszę.
Herszt siadł, kręcąc palcem w bucie,
na telefonicznym drucie.
Lotem ptaka ćwir gna łączem,
aż do wsi pod Starym Sączem.
Może przefrunęła morze
albo gór i lasów siedem,
dziesięć kałuż i staw jeden?...
Choć wciąż pytam, to nie liczę,
że mi zdradzą tajemnicę.
Włażą w każdy kąt podwórka,
stroszą hardo szare piórka,
napełniają puste brzuchy,
nie oszczędzą żadnej muchy.
Kurz podnoszą na opłotkach,
za nic mają psa i kotka.
Wykradają wszystko z misek,
wokół mniam-ćwir, mniam-ćwir słyszę.
Herszt siadł, kręcąc palcem w bucie,
na telefonicznym drucie.
Lotem ptaka ćwir gna łączem,
aż do wsi pod Starym Sączem.
– Halo…
– Ćwir… To pan, sołtysie?
– A kto mówi? Kiepsko słyszę…
– Wróbel. Ćwir ćwir, gdy przylecę,
będzie słychać dużo lepiej.
– I co? – drą się wróble zaraz.
– Nic nie słyszał.
– To przez hałas.
– Pewnie już tam młócą zboże.
– Będzie ziarno.
– Fruuuu, kto może!
Strach na wróble z ulgą wzdycha.
– Odleciały, co za cisza…
A mnie smutno… Bardzo chciałbym,
by znów kiedyś nas napadły.
– Ćwir… To pan, sołtysie?
– A kto mówi? Kiepsko słyszę…
– Wróbel. Ćwir ćwir, gdy przylecę,
będzie słychać dużo lepiej.
– I co? – drą się wróble zaraz.
– Nic nie słyszał.
– To przez hałas.
– Pewnie już tam młócą zboże.
– Będzie ziarno.
– Fruuuu, kto może!
Strach na wróble z ulgą wzdycha.
– Odleciały, co za cisza…
A mnie smutno… Bardzo chciałbym,
by znów kiedyś nas napadły.