Tekst: Bogumił Zając.
Marianek
Marianek przyszedł na świat wśród milionów podobnych do niego żyjątek. Nie podobało mu się, że wszyscy
są tacy sami, więc sam wybrał sobie imię, żeby się wyróżnić. Aha, zapomniałem wam powiedzieć.
Marianek to erytrocyt, czyli taka maleńka krwinka czerwona. Urodził się w szpiku kostnym, skąd już
dojrzały trafił do krwi.
Wygląd miał nieszczególny, ot, taki płaski czerwony dysk z wklęsłością w środku. Jego zadaniem
było płynąć z nurtem krwi do płuc, gdzie dostawał cząsteczkę tlenu. A potem po drodze po różnych
zakątkach ludzkiego ciała dostarczać to paliwo ciężko pracującym komórkom.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, płynął bezwolnie wśród tłumu podobnych mu istotek. To erytrocyty
dominowały ilością i nadawały krwi czerwony kolor. Marianek wstydził się swojej pracy i
uważał ją za nudną. Pewnego razu człowiek, w którym żył, skaleczył się, zrywając różę. Przez
ranę do krwi dostały się groźne bakterie. Marianek usłyszał alarm i zobaczył jak trombocyty, czyli
płytki krwi, nagle formują się w szyk i zalepiają dziurę w uszkodzonej ścianie żyły.
Nad Mariankiem szybko przemknęły limfocyty, atakując przeciwciałami paskudne pasożyty, a tuż za
nimi wielgachne monocyty, które dopadły do kolonii bakterii i zaczęły je „pożerać”. Sprawna akcja
zakończyła się sukcesem, utworzył się skrzep, a wrogowie zostali zlikwidowani.
Marianek cały dzień nie mógł przestać myśleć o tym zdarzeniu. W nocy śniło mu się, że to on jest
taką wielką, groźną krwinką. Jednak po przebudzeniu zobaczył, że ciągle jest tym samym małym
czerwonym ciałkiem i właśnie przepływa przez mózg. Ten to dopiero potrzebował dużo
tlenu, więc Marianek zrobił swoje – cały ładunek z płuc zostawił w korze mózgowej.
Dni mijały, a każdy dzień podobny był do poprzedniego. Kiedy pewnego razu płynął drobną tętniczką
w nerce, nagle poczuł, że coś jest nie tak. Erytrocyt przed nim zaklinował się w wąskim naczyniu.
Widać było, że jest już stary i nie tak płaski, aby się łatwo przecisnąć.
Marianek uderzył z impetem w jego ciałko, ale to nie poskutkowało. Starzec uśmiechnął się smutno i
rzekł:
– Mój czas dobiega końca, już niedługo trafię do śledziony i odejdę. Ale pomóż mi jeszcze pokonać
tę drogę. Już ostatni raz.
Marianek stropił się, ale nie tracił głowy.
– Koledzy! – krzyknął. – Złączmy się w większą grupę i pchajmy razem. Wspólnie damy radę.
Inne bezimienne krwinki stłoczyły się w jedną wielką grupę i zaczęły naciskać. Stara krwinka powoli
spłaszczała się, coraz bardziej i bardziej, aż w końcu z głośnym westchnieniem ulgi wypłynęła z
drugiej strony, gdzie zaczynała się drobna żyłka.
– Dziękuję ci – rzekł staruszek, gdy się zrównali. – Mam już sto dziewiętnaści dni, my krwinki
czerwone rzadko żyjemy więcej niż sto dwadzieścia. Ale godnie spędziłem dane mi życie.
– A nie nudziło ci się? Cały czas to samo. Tylko weź tlen, oddaj tlen. Po co to komu, są nas tutaj
miliardy takich samych erytrocytów. Ja chciałbym być jedyny w swoim rodzaju, mieć własne „ja”,
byś kimś szczególnym.
– Ależ jesteś, Marianku, jesteś. – Uśmiechnął się starszy. – Wszyscy jesteśmy. Popatrz dookoła. To
my, każda z komórek, stanowimy ten organizm, tworzymy człowieka. Każda ma inną postać, inne
zadanie, ale jedne nie mogą istnieć bez drugich. Naszym zadaniem jest dostarczać tlen, bez którego
nie ma życia. Czyż to nie piękne?
Marianek nie odpowiedział na to pytanie. Chwilę później rozstali się, każdy popłynął w swoją stronę.
Cały następny dzień wspominał mądre słowa i inaczej patrzył na otoczenie i to, co robił. W końcu
poczuł dumę z tego, kim jest i jak ważną rolę pełni.
Następne dni upłynęły mu w spokoju. Uśmiechnięty obdarowywał tlenem potrzebujących. A kiedy minęło sto dwadzieścia dni, nurt zaprowadził go do śledziony. Sam teraz wyglądał staro, pomarszczony, zaokrąglony i mało elastyczny, nawet kolor nieco przybladł. Kiedy zasypiał na zawsze, wiedział, że niedługo jego cząstki zostaną przekazane dalej, wykorzystane będą do powstania nowej krwinki, jego następcy. I tak koło życia się zamyka, ważne żeby je dobrze wykorzystać.
Karolek przyszedł na świat w szpiku. Czuł się jednym z wielu, a chciał być tym jednym szczególnym. Nie wiedział, że jego poprzednik, Marianek, czuł dokładnie to samo, ale już niedługo miał się o tym przekonać. Teraz właśnie płynie do płuc, po kolejną porcję tlenu. Nie przeszkadzajmy mu, niech historia toczy się w swoim rytmie.
są tacy sami, więc sam wybrał sobie imię, żeby się wyróżnić. Aha, zapomniałem wam powiedzieć.
Marianek to erytrocyt, czyli taka maleńka krwinka czerwona. Urodził się w szpiku kostnym, skąd już
dojrzały trafił do krwi.
Wygląd miał nieszczególny, ot, taki płaski czerwony dysk z wklęsłością w środku. Jego zadaniem
było płynąć z nurtem krwi do płuc, gdzie dostawał cząsteczkę tlenu. A potem po drodze po różnych
zakątkach ludzkiego ciała dostarczać to paliwo ciężko pracującym komórkom.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, płynął bezwolnie wśród tłumu podobnych mu istotek. To erytrocyty
dominowały ilością i nadawały krwi czerwony kolor. Marianek wstydził się swojej pracy i
uważał ją za nudną. Pewnego razu człowiek, w którym żył, skaleczył się, zrywając różę. Przez
ranę do krwi dostały się groźne bakterie. Marianek usłyszał alarm i zobaczył jak trombocyty, czyli
płytki krwi, nagle formują się w szyk i zalepiają dziurę w uszkodzonej ścianie żyły.
Nad Mariankiem szybko przemknęły limfocyty, atakując przeciwciałami paskudne pasożyty, a tuż za
nimi wielgachne monocyty, które dopadły do kolonii bakterii i zaczęły je „pożerać”. Sprawna akcja
zakończyła się sukcesem, utworzył się skrzep, a wrogowie zostali zlikwidowani.
Marianek cały dzień nie mógł przestać myśleć o tym zdarzeniu. W nocy śniło mu się, że to on jest
taką wielką, groźną krwinką. Jednak po przebudzeniu zobaczył, że ciągle jest tym samym małym
czerwonym ciałkiem i właśnie przepływa przez mózg. Ten to dopiero potrzebował dużo
tlenu, więc Marianek zrobił swoje – cały ładunek z płuc zostawił w korze mózgowej.
Dni mijały, a każdy dzień podobny był do poprzedniego. Kiedy pewnego razu płynął drobną tętniczką
w nerce, nagle poczuł, że coś jest nie tak. Erytrocyt przed nim zaklinował się w wąskim naczyniu.
Widać było, że jest już stary i nie tak płaski, aby się łatwo przecisnąć.
Marianek uderzył z impetem w jego ciałko, ale to nie poskutkowało. Starzec uśmiechnął się smutno i
rzekł:
– Mój czas dobiega końca, już niedługo trafię do śledziony i odejdę. Ale pomóż mi jeszcze pokonać
tę drogę. Już ostatni raz.
Marianek stropił się, ale nie tracił głowy.
– Koledzy! – krzyknął. – Złączmy się w większą grupę i pchajmy razem. Wspólnie damy radę.
Inne bezimienne krwinki stłoczyły się w jedną wielką grupę i zaczęły naciskać. Stara krwinka powoli
spłaszczała się, coraz bardziej i bardziej, aż w końcu z głośnym westchnieniem ulgi wypłynęła z
drugiej strony, gdzie zaczynała się drobna żyłka.
– Dziękuję ci – rzekł staruszek, gdy się zrównali. – Mam już sto dziewiętnaści dni, my krwinki
czerwone rzadko żyjemy więcej niż sto dwadzieścia. Ale godnie spędziłem dane mi życie.
– A nie nudziło ci się? Cały czas to samo. Tylko weź tlen, oddaj tlen. Po co to komu, są nas tutaj
miliardy takich samych erytrocytów. Ja chciałbym być jedyny w swoim rodzaju, mieć własne „ja”,
byś kimś szczególnym.
– Ależ jesteś, Marianku, jesteś. – Uśmiechnął się starszy. – Wszyscy jesteśmy. Popatrz dookoła. To
my, każda z komórek, stanowimy ten organizm, tworzymy człowieka. Każda ma inną postać, inne
zadanie, ale jedne nie mogą istnieć bez drugich. Naszym zadaniem jest dostarczać tlen, bez którego
nie ma życia. Czyż to nie piękne?
Marianek nie odpowiedział na to pytanie. Chwilę później rozstali się, każdy popłynął w swoją stronę.
Cały następny dzień wspominał mądre słowa i inaczej patrzył na otoczenie i to, co robił. W końcu
poczuł dumę z tego, kim jest i jak ważną rolę pełni.
Następne dni upłynęły mu w spokoju. Uśmiechnięty obdarowywał tlenem potrzebujących. A kiedy minęło sto dwadzieścia dni, nurt zaprowadził go do śledziony. Sam teraz wyglądał staro, pomarszczony, zaokrąglony i mało elastyczny, nawet kolor nieco przybladł. Kiedy zasypiał na zawsze, wiedział, że niedługo jego cząstki zostaną przekazane dalej, wykorzystane będą do powstania nowej krwinki, jego następcy. I tak koło życia się zamyka, ważne żeby je dobrze wykorzystać.
Karolek przyszedł na świat w szpiku. Czuł się jednym z wielu, a chciał być tym jednym szczególnym. Nie wiedział, że jego poprzednik, Marianek, czuł dokładnie to samo, ale już niedługo miał się o tym przekonać. Teraz właśnie płynie do płuc, po kolejną porcję tlenu. Nie przeszkadzajmy mu, niech historia toczy się w swoim rytmie.
Ta bajka to nie wymyślona historia.
Krwinki czerwone, czyli erytrocyty, powstają w szpiku kostnym, skąd trafiają do krwi. Mają czerwony barwnik, hemoglobinę, która nadaje im – a one krwi – czerwony kolor. Dzięki hemoglobinie mogą transportować tlen i dostarczać go do innych komórek. Zazwyczaj żyją sto dwadzieścia dni, a potem zostają wychwytywane przez śledzionę.
Krwinki czerwone, czyli erytrocyty, powstają w szpiku kostnym, skąd trafiają do krwi. Mają czerwony barwnik, hemoglobinę, która nadaje im – a one krwi – czerwony kolor. Dzięki hemoglobinie mogą transportować tlen i dostarczać go do innych komórek. Zazwyczaj żyją sto dwadzieścia dni, a potem zostają wychwytywane przez śledzionę.