Tekst: Jacek Londyn. Ilustracja: Leon Dawińczyk.
Król przestworzy
„Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji,
bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji”.
Spóźnił się, niestety. Czy to jego wina,
czy też była inna spóźnienia przyczyna?...
Kto wiersz o spóźnionym słowiku już czytał,
z łatwością odpowie na każde z tych pytań.
Kto wiersza Tuwima nie zna, wnet się dowie,
co tak Słowikowi zawróciło w głowie,
że – choć punktualnie zwykle jadł posiłki –
na kolację spóźnił się aż dwie godzinki.
Żonie tak tłumaczył: „Wybacz, moje złoto,
ale wieczór taki piękny, że szedłem piechotą”.
Co się stało później, nie wspomina autor.
Zdradzę wam to pierwszy, bo myślę, że warto.
Prócz przeprosin, kwiatków i – na zgodę – buzi,
Słowik przyrzekł, że to już się nie powtórzy.
Gdy frunął na próbę chóru wczesnym rankiem,
gonił go głos żony: – Obiad dziś o czwartej!
Mija szósta, ósma… Pani Słowikowa
tkwi w gniazdku ponura jak chmura gradowa.
Zziębły muszki w zupce… Kwadrans do północy.
– Dostanie za swoje! – Słowikowa psioczy.
– Ten lekkoduch znowu pieszo wraca z pracy.
Złamanego słowa nic nie wytłumaczy.
Staje w drzwiach pan Słowik, skrzydła rozpościera.
– Wracałeś piechotą! – Słowikowa gdera.
– Przecież ci przyrzekłem, że z tym koniec, złotko.
Dostałem dziś skrzydeł – w Andy mnie poniosło!
Razem z kondorami szybowałem w chmurach…
– Piłeś coś?! Mów prawdę!
– Kropelkę Red Bulla.
bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji”.
Spóźnił się, niestety. Czy to jego wina,
czy też była inna spóźnienia przyczyna?...
Kto wiersz o spóźnionym słowiku już czytał,
z łatwością odpowie na każde z tych pytań.
Kto wiersza Tuwima nie zna, wnet się dowie,
co tak Słowikowi zawróciło w głowie,
że – choć punktualnie zwykle jadł posiłki –
na kolację spóźnił się aż dwie godzinki.
Żonie tak tłumaczył: „Wybacz, moje złoto,
ale wieczór taki piękny, że szedłem piechotą”.
Co się stało później, nie wspomina autor.
Zdradzę wam to pierwszy, bo myślę, że warto.
Prócz przeprosin, kwiatków i – na zgodę – buzi,
Słowik przyrzekł, że to już się nie powtórzy.
Gdy frunął na próbę chóru wczesnym rankiem,
gonił go głos żony: – Obiad dziś o czwartej!
Mija szósta, ósma… Pani Słowikowa
tkwi w gniazdku ponura jak chmura gradowa.
Zziębły muszki w zupce… Kwadrans do północy.
– Dostanie za swoje! – Słowikowa psioczy.
– Ten lekkoduch znowu pieszo wraca z pracy.
Złamanego słowa nic nie wytłumaczy.
Staje w drzwiach pan Słowik, skrzydła rozpościera.
– Wracałeś piechotą! – Słowikowa gdera.
– Przecież ci przyrzekłem, że z tym koniec, złotko.
Dostałem dziś skrzydeł – w Andy mnie poniosło!
Razem z kondorami szybowałem w chmurach…
– Piłeś coś?! Mów prawdę!
– Kropelkę Red Bulla.