Gnomalki na ratunek
– Ajajaj. Chyba nie da rady – szczerze zafrasował się Łubek. Łubek nie lubił się martwić. Lubił za to patrzeć na świat przez różowe okulary, które czasem przekrzywiały mu się na nosie i ciągle były brudne. Dlatego tak często martwił się na zapas.
– Trele morele. Da radę. Dobrze mu idzie – sprzeciwiła się Ludka, która bardzo lubiła Łubka, ale nie miała zamiaru się do tego przyznać i dlatego zawsze odpowiadała mu na przekór.
– Tako i nijako to widzę i wcale się nie wstydzę – stwierdziło Pustułko, które nigdy na nic nie umiało się zdecydować.
Trzy świeżo umyte w wieczornej rosie Gnomalki z ciekawością przyglądały się zmaganiom siwobrodego osobnika z wielką, chybotliwą drabiną. Nie miały pewności, czy powinny mu kibicować, gdyż zamiary nieznajomego były jeszcze niejasne. Jednak upadku mu nie życzyły.
Bo Gnomalki to miłe i dobrze wychowane stworzonka, które nikomu źle nie życzą.
– Ta drabina przeżyła już niejedno, ale czy wytrzyma jego ciężar? Całkiem szeroki ten jegomość. Bardziej szeroki niż wysoki. I już ma zadyszkę – wzdychał dobroduszny Łubek znad osuniętych na czubek nosa okularów.
– Nie marudź. Już jest prawie na dachu – upomniała go Ludka.
– Będzie dobrze, gdy nie będzie źle. Tak się dzieje i każdy to wie... lub nie – pokręciło głową Pustułko, które nie lubiło opowiadać się po żadnej ze stron.
Drabina, po której wspinał się staruszek, oparta była o ścianę domu z czerwonym dachem i wielkim kominem. Mieszkał tutaj pan Biedak, pani Biedakowa i pięcioro młodych Biedacząc. Swoją siedzibę miały tu również trzy znane już nam Gnomalki, ale nikt o tym nie wiedział. I wy nie mówcie tego nikomu! Buzia na kłódkę i cicho sza!
Bo te płochliwe jak młode sarenki maluchy prawie nigdy nie pokazują się ludziom. Ludzie, jak wiadomo, bardzo lubią robić ze wszystkiego wielką aferę. Nawet z czegoś tak malutkiego, jak Gnomalki.
– Ależ ta drabina się trzęsie – wykrzyknął Łubek, zaczerwieniony z emocji.
– Trzęsie się, bo wicher zimowy dmie jak najęty. I niełatwo włazić tak wysoko z wielkim workiem – mruknęła Ludka, która pomyślała, że Łubek ładnie wygląda z czerwonymi policzkami, ale oczywiście nie powiedziała tego na głos.
– On ma worek, a dziś wtorek – zauważyło Pustułko, które nie znało się na kalendarzu. Był przecież poniedziałek.
– Trele morele. Da radę. Dobrze mu idzie – sprzeciwiła się Ludka, która bardzo lubiła Łubka, ale nie miała zamiaru się do tego przyznać i dlatego zawsze odpowiadała mu na przekór.
– Tako i nijako to widzę i wcale się nie wstydzę – stwierdziło Pustułko, które nigdy na nic nie umiało się zdecydować.
Trzy świeżo umyte w wieczornej rosie Gnomalki z ciekawością przyglądały się zmaganiom siwobrodego osobnika z wielką, chybotliwą drabiną. Nie miały pewności, czy powinny mu kibicować, gdyż zamiary nieznajomego były jeszcze niejasne. Jednak upadku mu nie życzyły.
Bo Gnomalki to miłe i dobrze wychowane stworzonka, które nikomu źle nie życzą.
– Ta drabina przeżyła już niejedno, ale czy wytrzyma jego ciężar? Całkiem szeroki ten jegomość. Bardziej szeroki niż wysoki. I już ma zadyszkę – wzdychał dobroduszny Łubek znad osuniętych na czubek nosa okularów.
– Nie marudź. Już jest prawie na dachu – upomniała go Ludka.
– Będzie dobrze, gdy nie będzie źle. Tak się dzieje i każdy to wie... lub nie – pokręciło głową Pustułko, które nie lubiło opowiadać się po żadnej ze stron.
Drabina, po której wspinał się staruszek, oparta była o ścianę domu z czerwonym dachem i wielkim kominem. Mieszkał tutaj pan Biedak, pani Biedakowa i pięcioro młodych Biedacząc. Swoją siedzibę miały tu również trzy znane już nam Gnomalki, ale nikt o tym nie wiedział. I wy nie mówcie tego nikomu! Buzia na kłódkę i cicho sza!
Bo te płochliwe jak młode sarenki maluchy prawie nigdy nie pokazują się ludziom. Ludzie, jak wiadomo, bardzo lubią robić ze wszystkiego wielką aferę. Nawet z czegoś tak malutkiego, jak Gnomalki.
– Ależ ta drabina się trzęsie – wykrzyknął Łubek, zaczerwieniony z emocji.
– Trzęsie się, bo wicher zimowy dmie jak najęty. I niełatwo włazić tak wysoko z wielkim workiem – mruknęła Ludka, która pomyślała, że Łubek ładnie wygląda z czerwonymi policzkami, ale oczywiście nie powiedziała tego na głos.
– On ma worek, a dziś wtorek – zauważyło Pustułko, które nie znało się na kalendarzu. Był przecież poniedziałek.
Siwobrody w czerwonej kurtce i tego samego koloru czapce dotarł bez większych przeszkód do samego komina, który niczym król górował nie tylko nad domem, ale i nad całą wsią. Uśmiechnął się i odsapnął z ulgą.
– Ho, ho… apsik! – rozległo się na dachu. A potem zakatarzony dziadek uczynił coś bardzo dziwnego. Gnomalki jednocześnie rozdziawiły buzie w zdumieniu i rozweseleniu.
Zapowiadała się śmieszkowa akcja, a Gnomalki to sowizdrzały, które uwielbiają śmieszkowe akcje wszelkiego rodzaju.
– Patrzcie! – zawołał Łubek z przejęciem. – On wkłada paczki z worka do komina! Co to ma znaczyć? Przecież komin się zapcha.
– Bajdurzysz – prychnęła Ludka gniewnie, chociaż wcale nie gniewała się na Łubka. Lubiła go słuchać. – Komin jest od dawna nieczynny.
– Piec nie grzeje, komin smutnieje? – zapytało Pustułko, ale nikt mu nie zdążył odpowiedzieć.
Brodaty znowu kichnął, a potem stęknął, kaszlnął i złapał się jedną ręką za nos, a drugą za bok. A potem kichnął jeszcze raz, i to tak potężnie, że potknął się o dachówkę, stracił równowagę i na łeb, na szyję wpadł do komina!
– Ajajajajaj! – zakrzyknęły chórem Gnomalki, co zazwyczaj wcale im się nie zdarzało.
Bo Gnomalki nie lubią nikomu wchodzić w słowo i zawsze czekają, aż ktoś inny skończy mówić.
– Na ratunek? – zapytał Łubek, wyjątkowo nie mając czasu porządnie się zmartwić.
– Na ratunek! – wyjątkowo zgodziła się Ludka.
– O, dana mi dana, trzeba pomóc z samego rana – pokiwało głową wyjątkowo zdecydowane Pustułko. I nie przeszkadzało mu nawet to, że był wieczór.
Gnomalki wspięły się w mgnieniu oka po rynnie – hop! hop! – na sam dach.
– Szast-prast! – zaczarował Łubek.
– Lelum polelum! – musiała nie zgodzić się z nim Ludka. Jak wiadomo, oba te zaklęcia są dokładnie odwrotne w działaniu.
– Hokus pokus, kominus minus! – poprawiło ich Pustułko.
Komin posłusznie wypluł z siebie kaszlącego sadzą dziadka oraz wszystkie paczki i paczuszki. Gnomalkom udało się złapać je w locie. Nie wiedziały, co z nimi zrobić, więc ułożyły je w ładny stosik pod rosnącą obok domu sosną.
– Uff! Apsik! Och, do kroćset, niech mnie leniwy elf kopnie, było blisko! – zawołał z ulgą dostawca prezentów, Mikołaj, we własnej osobie. Wycierając rękawem brodę, której nie można było już nazwać białą, głęboko pokłonił się Gnomalkom.
– Uratowałyście mnie, szlachetne skrzaty. Macie za to moją dozgonną wdzięczność!
– E tam, to nic takiego – zawstydził się Łubek.
– Jak to nic… – zaczęła protestować Ludka, ale uznała, że nie zabrzmiałoby to zbyt grzecznie i nie dokończyła.
– Mikołaj tłusty, a Pustułki brzuszek pusty – przypomniało wszystkim o porze kolacji Pustułko.
Mikołaj rozejrzał się dookoła i z uznaniem pokiwał głową, widząc paczuszki ułożone pod zielonym drzewkiem.
– Może to rzeczywiście lepsze miejsce dla prezentów niż komin. Chyba od tej pory będę je tam zostawiał. To mniej niebezpieczne dla zdrowia. A Pustułko to dziewczynka, czy chłopczyk? – zaciekawił się, wyławiając z komina i otrzepując z sadzy swoją czerwoną czapkę.
– Oj, tego to my nie wiemy. Pustułko jeszcze się nie zdecydowało – poinformował Łubek.
– Ale to nic nie szkodzi – wtrąciła Ludka. – My je bardzo kochamy.
– Jak zwał, tak zwał. Mikołaj będzie jadł? – Pustułko uparcie powracało do tematu kolacji. Trzeba mu wybaczyć, bo nie miała być to zwykła, lecz zupełnie wyjątkowa kolacja wigilijna. A takie zdarzają się przecież tylko raz w roku.
– Nie mam czasu na jedzenie, przede mną jeszcze sporo domów do odwiedzenia i mnóstwo paczek do dostarczenia – zaśmiał się rubasznie Mikołaj. – Ale zanim odejdę, musicie przyjąć ode mnie kilka drobnostek.
Sięgnął do worka i wyciągnął z niego trzy malusieńkie paczuszki. Wręczył po jednej każdemu z głęboko zażenowanych Gnomalków, po czym zręcznie zsunął się po chybotliwej drabinie na ziemię. I zniknął, zanim ktokolwiek zdołał się obejrzeć.
Kiedy rodzina Biedaków znalazła paczuszki pod sosenką, radości nie było końca. Ale gdy przyszedł czas na otwieranie prezentów, nikt nie cieszył się tak bardzo, jak Gnomalki.
– Hurra! Dostałem prześliczny pierścionek z tęczowym oczkiem! – rozradował się Łubek i od razu wsunął go na paluszek Ludki.
– Och, dostałam koronkową chusteczkę z haftowanym wzorkiem! – zachwyciła się Ludka i od razu wytarła nią różowe okulary Łubka. I jeszcze dała mu całusa, czym Łubek w ogóle się nie zmartwił.
– Mniam, mniam, pyszności kram! – pokraśniało Pustułko, pałaszując czekoladki nadziewane karmelem.
Cieszył się też stary Mikołaj, któremu udało się dostarczyć wszystkie paczki właściwym adresatom. Poszło mu to o wiele szybciej, bo dzięki Gnomalkom odkrył, że wcale nie musi wrzucać ich do komina. Od tej pory już zawsze zostawiał je pod najbliższym sosnowym drzewkiem.
Może i u was bywa co roku?