Tekst: Jacek Londyn. Ilustracja: Bożena Szczuka.
Giez ochroniarz
Mieszkał w Gzowie pewien giez,
nieprzyjemny był to zwierz.
Gryzł tak mocno, że ho, ho!
Bałby się go nawet słoń.
W strachu żyli wół i osioł,
krowa, koń i grupka prosiąt.
Tracił fason nawet byk,
gza strasznego słysząc bzyk.
Gdy „bzzyy!” bzyczał raz po raz,
każdy nogi brał za pas.
Tylko mały, dzielny Grześ
żądła gza nie uląkł się.
Gdy znów bzyknął wstrętny truteń,
grożąc, że wnet kogoś utnie,
nie uszło mu to na sucho –
Grześ go packą pacnął w ucho.
Najpierw w lewe, potem w prawe;
ogłuszony giez spadł w trawę.
– Oszczędź – jęknął, tracąc siły.
– Od tej pory będę miły.
Dzielny Grześ miał dobre serce.
– Dobrze, dzisiaj cię oszczędzę –
rzekł, i dodał: – Lecz pamiętaj,
w zamian chronić masz zwierzęta!
Włos nie może spaść im z głowy…
Jesteś na to już gotowy?
Giez potwierdził ledwie żywy:
– Nie mam wszak alternatywy.
Sługa musi, gdy pan każe;
odmówić się nie odważę.
Podniósł się, na straży stanął,
tak jak mu to przykazano.
Zwierząt nikt nie niepokoi,
gza się przecież każdy boi.
Nie ma, nawet i w stolicy,
ochroniarza, który bzyczy.
nieprzyjemny był to zwierz.
Gryzł tak mocno, że ho, ho!
Bałby się go nawet słoń.
W strachu żyli wół i osioł,
krowa, koń i grupka prosiąt.
Tracił fason nawet byk,
gza strasznego słysząc bzyk.
Gdy „bzzyy!” bzyczał raz po raz,
każdy nogi brał za pas.
Tylko mały, dzielny Grześ
żądła gza nie uląkł się.
Gdy znów bzyknął wstrętny truteń,
grożąc, że wnet kogoś utnie,
nie uszło mu to na sucho –
Grześ go packą pacnął w ucho.
Najpierw w lewe, potem w prawe;
ogłuszony giez spadł w trawę.
– Oszczędź – jęknął, tracąc siły.
– Od tej pory będę miły.
Dzielny Grześ miał dobre serce.
– Dobrze, dzisiaj cię oszczędzę –
rzekł, i dodał: – Lecz pamiętaj,
w zamian chronić masz zwierzęta!
Włos nie może spaść im z głowy…
Jesteś na to już gotowy?
Giez potwierdził ledwie żywy:
– Nie mam wszak alternatywy.
Sługa musi, gdy pan każe;
odmówić się nie odważę.
Podniósł się, na straży stanął,
tak jak mu to przykazano.
Zwierząt nikt nie niepokoi,
gza się przecież każdy boi.
Nie ma, nawet i w stolicy,
ochroniarza, który bzyczy.