Tekst: Edyta Tosza. Ilustracja: Bożena Szczuka.
Motyl i słonecznik
Dla wszystkich w ogrodzie oczywistym było,
że pod oknem domu kwitła nowa miłość.
Widok wzruszał, dziwił, a nawet zatykał –
motyl się zadurzył w kwiecie słonecznika!
Co rano się zjawiał i przysiadał na nim,
by spić z niego nektar na pierwsze śniadanie;
potem mawiał, patrząc na rosnące ziarna:
– Płatki... takie żółte, reszta... taka czarna.
Słonecznik polubił wizyty motyla,
na „dzień dobry” głowę niziutko pochylał
i płatkami machał mu na przywitanie –
motyl odpowiadał, wachlując skrzydłami.
Czas upływał szybko, już mijało lato,
ziarna słonecznika wpadły w oko ptakom.
– Z rąk wróbli – rzekł motyl – ginąć tutaj nie chcę.
Miłość nie wymaga aż takich poświęceń.
że pod oknem domu kwitła nowa miłość.
Widok wzruszał, dziwił, a nawet zatykał –
motyl się zadurzył w kwiecie słonecznika!
Co rano się zjawiał i przysiadał na nim,
by spić z niego nektar na pierwsze śniadanie;
potem mawiał, patrząc na rosnące ziarna:
– Płatki... takie żółte, reszta... taka czarna.
Słonecznik polubił wizyty motyla,
na „dzień dobry” głowę niziutko pochylał
i płatkami machał mu na przywitanie –
motyl odpowiadał, wachlując skrzydłami.
Czas upływał szybko, już mijało lato,
ziarna słonecznika wpadły w oko ptakom.
– Z rąk wróbli – rzekł motyl – ginąć tutaj nie chcę.
Miłość nie wymaga aż takich poświęceń.