Tekst: Bogumił Zając.
Baśń o uzdrowicielu
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma pustyniami żył sobie młodzieniec, którego największym marzeniem było uzdrawianie chorych. Od kiedy tylko poznał tajniki języka pisanego, począł zgłębiać wszystkie dostępne księgi traktujące o leczeniu. Studiował i te najnowsze i pokryte kurzem czasu, ale umysł miał otwarty i chłonął zarówno nowinki medyczne, jak i próbował metod stosowanych w dalekich krajach od niepamiętnych czasów, choćby uważano to za znachorstwo i przeżytek.
Powoli jego sława rosła, więc coraz częściej wzywano go do możnych i władców tego świata. Jednak leczył zarówno bogatych, jak i biednych, co w środowisku medycznym wyśmiewano. Mówiono, że dawno wzbogaciłby się niepomiernie i uzyskał tytuł szlachecki, gdyby wybierał tylko intratne propozycje. On jednak chciał leczyć ludzi, wyzwalać ich z cierpienia, bólu i ratować od kalectwa i śmierci.
Niestety, najważniejsza pacjentka, będąca jednocześnie jego małżonką i najukochańszą istotą na ziemi zapadła na chorobę, której nie potrafił pokonać. Od lat powoli reumatyzm boleśnie wykręcał jej stawy, sprawiając trudności w chodzeniu i coraz prostszych czynnościach, kąsał serce, czyniąc ją słabowitą i pokrywając skórę swędzącymi czerwonawymi plamami.
Żadna kuracja nie pomagała, choroba nieuchronnie postępowała. Nadzieja pojawiła się, kiedy pewnego dnia zawitał do nich posłaniec z jakże wyczekiwaną wiadomością. Otóż, medyk został zaproszony jako jeden z nielicznych do największego znanego uzdrowiciela. Krążyły o nim najróżniejsze pogłoski, ale wszyscy zgadzali się co do jednego – posiadał prawdziwą moc leczenia. Był już jednak bardzo stary i przyjmował tylko wybrane przez siebie osoby, a raz na dziesięć lat zapraszał garstkę medyków i spośród nich wybierał jednego, któremu przekazywał dar.
Oczywiście nasz bohater dawno temu wysłał wiadomość z prośbą o uleczenie żony oraz drugą ze swoją kandydaturą.
Kiedy drżącymi rękami rozwinął pergamin, okazało się, że jest to zaproszenie w tej drugiej sprawie. Radość była olbrzymia, ale nieco osłabła, gdy okazało się, że wyznaczony termin mija za dwa miesiące, a droga była bardzo daleka.
– Żono, musimy niezwłocznie wyruszać – rozemocjonowany uchwycił w dłonie twarz ukochanej. – Wiem, że będzie to dla ciebie bardzo uciążliwa i bolesna przeprawa, ale posłuchaj, jeśli otrzymam dar, uzdrowię cię jak najprędzej, bo niczego bardziej nie pragnę. Natomiast, jeśli nie zostanę wybrany, będę błagał o uzdrowienie ciebie, choćbym miał oddać wszystko co mam i zostać byle posługaczem uzdrowiciela. To dla nas jedyna szansa, ponowne spotkanie nie będzie już możliwe.
______________
Przez pierwsze dni podróżowali bogatą karawaną. Na trasie napotkali sporo większą. Okazało się, że wędruje nią księżniczka z sąsiedniego kraju. Była to kobieta piękna, tryskająca zdrowiem i humorem. Pewnego wieczora, gdy żona medyka udała się już spać, odciągnęła przyszłego uzdrowiciela na bok i zapytała wprost.
– Dlaczego jej nie zostawisz? Podobasz mi się, jesteś mądry, czuły i młody. Twoja żona to powykręcane bólem ciało, wymaga ciągłej opieki, a ty powinieneś korzystać z życia. Chodź ze mną i zostań moim mężem, a zobaczysz, co to znaczy prawdziwa radość i szczęście.
– Odejdź, niewiasto. Prędzej bym oddał życie, niż zostawił żonę. Całe zbytki świata nic nie znaczą dla mnie bez niej. I zrobię wszystko, aby przywrócić jej zdrowie. A teraz żegnam.
Rankiem karawany rozdzieliły się. Po kilkunastu dniach natrafili na wysokie góry. Wynajęty przewodnik stwierdził, czytając mapy, że to najszybsza droga, jednak przeprawa przez góry będzie ryzykowna i trzeba zostawić zwierzęta. Okazało się nagle, że wszystkim zabrakło odwagi, zwrócili zapłatę i oddalili się, zostawiając tylko młode małżeństwo i przewodnika. Brakowało już czasu na okrężną drogę. Wspinaczka była trudna nawet dla zdrowego, tym bardziej niemożliwe wydawało się, że pokona ją schorowana kobieta. Jednak mąż nie poddawał się, gdzie było to konieczne niósł żonę lub podciągał ją na sznurze.
Po trzech dniach udało im się dotrzeć na równinę, tam kupili konie i osły. Niestety, widziano, jak płacą i wieść o majątku szybko rozeszła się po okolicy. Już tej samej nocy ich obóz został zaatakowany przez rozbójników. Bronili się dzielnie, ale przed wyszkolonymi nożownikami nie mieli żadnych szans. Medyk ciął nawet jednego, ale skupiał się głównie na ratowaniu żony, zbójom zaś zależało tylko na bogactwie, więc zostawili ich żywych. Zrabowali jednak cały dobytek.
W dalszą drogę udali się więc tylko we dwoje, bo przewodnik za darmo nie chciał już się narażać. Na odchodnym udzielił jedynie koniecznych wskazówek.
Dalsza przeprawa była żmudna, ale już bez niespodzianek. W końcu dotarli na terytorium uzdrowiciela. Zostali godziwie przyjęci i kazano im pozostać do wyznaczonego terminu w małej, ale przyjaznej komnacie.
W ustalonym dniu po raz pierwszy medyk ujrzał uzdrowiciela. Był to wysoki, przygarbiony staruszek. Z wyjątkiem pojedynczych siwych pasemek po bokach, głowa lśniła w słońcu gładką skórą. Długa, rzadka, siwa broda sięgała do pasa. Jednak z całej postawy biła żywotność i charyzma.
– Chciałbym przywitać wszystkich kandydatów. Za chwilę zaczniemy weryfikację. Każdy z was przejdzie ze mną przez komnaty zajmowane przez chorych. Będziecie musieli wykazać się wiedzą i mądrością, a ja ocenię wasze zdolności i wybiorę jednego, który zostanie obdarowany mocą uzdrawiania. Zaczynamy.
W końcu przyszła kolej na naszego medyka. Uzdrowiciel prowadził go przez kolejne sale zajmowane przez pacjentów. Dopytywał o diagnozę, propozycje leczenia, lecz z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Pozostawała nieruchoma jak maska, żadnego gestu aprobaty czy niezadowolenia, choćby skinienia głową lub delikatnego grymasu w kącikach ust. Medyk dwoił się i troił, badał, dopytywał, osłuchiwał, opukiwał, wydawał osądy i zalecenia, jednak cały czas trwał w niepewności, jak przyjmowane są jego wysiłki.
Kolejnym pacjentem okazał się młody mężczyzna z mocno opuchniętą sinawą stopą, wykręconą pod nienaturalnym kątem. Grymas bólu na twarzy mówił wiele, a z czoła spływał mu pot, zapewne od gorączki.
Zanim medyk zdążył zadać pierwsze pytanie, niespodziewanie odezwał się uzdrowiciel:
– To człowiek, którego zadaniem było dbanie o królewskie słonie – rzekł matowym głosem, wyzutym z emocji. – Niestety, gdy na grzbiecie jednego z nich podróżowała księżniczka, zwierzę przestraszyło się czegoś i zaczęło w popłochu uciekać. Ów człowiek starał się powstrzymać słonia, co dało taki efekt, że olbrzymi ssak zmiażdżył mu stopę, jednak przez to zwolnił na chwilę, dzięki czemu królewska córka zdołała zsunąć się na tyle bezpiecznie, iż doznała tylko drobnych zadrapań. Król jednak w swojej zapalczywości i bezduszności skazał go na karę śmierci. I już wykonano by wyrok, gdyby nie ta noga. Perfidny władca uznał, że powolna śmierć w męczarniach będzie gorszą karą, niż szybkie ścięcie głowy.
Uzdrowiciel spojrzał na medyka i zapytał beznamiętnie:
– Czy zatem jest sens zajmować się tym przypadkiem, skoro nawet wyleczony, niechybnie zginie pod ostrzem kata? Królewscy słudzy w dzień i w nocy pilnują okolicy, nie wymknie się.
– Cóż za okrutny los dla niewinnego człowieka. Nie można jednak zostawić go samego i cierpiącego. Każda istota ma swoją godność, każdy chory musi wiedzieć, że się walczy o jego życie i zdrowie.
– Co zatem proponujesz?
– Zapytać go o zdanie. Nie można leczyć wbrew choremu, ale jeśli tylko wyrazi zgodę, trzeba się zająć nim szybko.
– Czyń zatem, co trzeba – twarz uzdrowiciela pozostała nieruchoma.
Pacjent na zadane pytanie kiwnął twierdząco głową i medyk przystąpił do badania. Po krótkiej chwili miał już dokładny ogląd sytuacji.
– Niestety, gangrena zajęła stopę i część goleni, jedyną metodą jest odjęcie kończyny. Jeśli uczynimy to dzisiaj, powinno wystarczyć pod kolanem, jeśli będziemy zwlekać, najdalej za trzy dni konieczne będzie amputowanie całej nogi, a w przypadku dalszej zwłoki za tydzień umrze.
– I nie ma innej metody? – nieprzenikniony wzrok starca spoczął na młodzieńcu.
– Ja innej nie znam, tak bym uczynił, jak powiedziałem – pewnym głosem potwierdził.
– W takim razie to wszystko, dziękuję, jesteś wolny. Zejdź do komnaty, posil się i oczekuj na gong. Trzykrotny sygnał będzie oznaczał moment ogłoszenia przeze mnie werdyktu w audytorium. Nie spóźnij się.
I wtedy uzdrowiciel położył dłoń na nodze chorego. Po raz pierwszy ciepły, spokojny uśmiech zagościł na jego obliczu, żyły nabrzmiały mu na skroniach, przymknął oczy, a wtedy stała się rzecz niezwykła. Skóra leżącego zaczęła wracać do normalnego koloru, opuchlizna znikać, a stopa przyjęła naturalną pozycję. Chory, który przed chwilą zwijał się z bólu, wyskoczył z posłania i podskoczył parę razy wymachując nogami.
– Jestem zdrowy! Dziękuję, och dziękuję! – przypadł do wybawiciela, całując go po rękach.
– Wystarczy, wystarczy, nie trzeba – uśmiechnięty starzec chwycił go za ramiona i postawił do pionu. – Wystarczy, bo te krzyki mogą dotrzeć do niepowołanych uszu.
A potem mrugnął do młodego medyka i dużo ciszej rzekł:
– Są tu drogi ucieczki znane tylko mnie, przyszedł czas skorzystać z jednej z nich, chodź za mną – zwrócił się do świeżo uzdrowionego. – Gniewu władcy tak łatwo się nie uleczy, niestety, jedyna szansa dla ciebie, to podróż w dalekie kraje, wszystko już przygotowane, ruszajmy.
I oddalili się, a medyk wrócił rozemocjonowany do żony. W trakcie spożywania wspólnego posiłku ze szczegółami opisał niedawne wydarzenia, a ledwo skończył, zabrzmiał pierwszy gong. Drugi zastał go tuż przed audytorium, a gdy zanikał pogłos ostatniego, stał już w tłumie kandydatów, oczekujących na ogłoszenie zwycięzcy.
– Jak zawsze jest to niełatwa decyzja, ale nie lubię ani długich przemówień ani trzymania w niepotrzebnej niepewności – uzdrowiciel wbił się w stojącą grupkę, podszedł do naszego bohatera, chwycił jego prawicę, unosząc wysoko.
– Oto mój wybraniec.
Kiedy zostali sami, stanął z poważną miną naprzeciw następcy, uformował piramidkę z dłoni i rzekł:
– Wiele mądrych głów mieliśmy okazję tutaj dzisiaj spotkać, może i niektórzy mądrzejsi od ciebie, może sprawniejsi manualnie, ale na moją decyzję wpłynęło przede wszystkim twoje podejście do chorego. To, że dostrzegasz w każdym człowieka, a nie chorobę, i to człowieka chcesz leczyć z choroby, a nie chorobę. Obyś zawsze o tym pamiętał. Jako jedyny zapytałeś chorego czy chce być leczony, to kolejny plus.
Starzec zamyślił się na chwilę. W końcu przerwał poważnym głosem.
– Ten dar wydaje się błogosławieństwem, cudem. Jednak to też olbrzymia odpowiedzialność. Kiedy zaczniesz uzdrawiać, nie możesz już z tego zrezygnować. Twoja sława rozniesie się po świecie i wszędzie znajdą się chorzy i potrzebujący. Będziesz musiał całkowicie poświęcić się temu zadaniu. I nie znajdziesz chwili wytchnienia, nawet jeśli w końcu, tak jak ja, zaszyjesz się gdzieś, nie będzie ci dane odstąpić od leczenia. To brzemię na całe życie.
Odwrócił się, uśmiechając życzliwie. Położył dłonie na ramionach następcy i rzekł:
– A zatem teraz już niewiele dzieli cię od zostania uzdrowicielem. Jednak… – tu urwał na chwilę, wyraźnie posmutniawszy – w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga, choćby wydawała się niesprawiedliwa. Trzeba coś poświęcić… abyś mógł uzdrawiać, wyrywać ze szponów śmierci, najpierw ktoś musi trafić w jej ręce – zamilkł, wpatrując się w oczy wybrańca.
Ten szybko zrozumiał i zwiesił głowę.
– Moja żona?...
– Tak. Potrzeba, aż tak wielkiego poświęcenia, aby uzyskać moc uzdrawiania. Los jednego człowieka w zamian za setki, tysiące wyleczonych w ciągu lat twojego żywota. Decyzję musisz podjąć do zachodu słońca, potem stracisz możliwość, a kolejna szansa na mojego następcę dopiero za dziesięć lat, jeśli dożyję…
– Czy nie ma innej drogi? – zapytał, podnosząc zalaną łzami twarz.
– Niestety, do zachodu słońca musisz kogoś uzdrowić – dotknij chorej osoby, a dar się rozpocznie. Nie cofniesz go jednak, więc gdy tak uczynisz, twoja żona umrze, gdy słońce zniknie za horyzontem. W przeciwnym razie nie wyleczysz ani jej, ani nikogo. Zostaniesz zwyczajnym medykiem do końca swoich dni. To jedyna szansa; szansa, na którą czekałeś całe życie. Wiem, że to wydaje się niesprawiedliwe, ale to wszystko, co miałem ci przekazać. Na mnie już pora, żegnaj, nie zobaczymy się więcej – starzec oddalił się przygarbiony i smutny.
_____________________
Mężczyzna stanął przed ukochaną żoną. Jego twarz promieniała jednocześnie radością i smutkiem. Łzy bólu mieszały się ze łzami szczęścia.
Opowiedział małżonce rozmowę z uzdrowicielem. I ona przeżywała te same emocje, najpierw ogromną euforię, potem ciernie bólu wbijające się w serce.
– Kochany, musisz zostać uzdrowicielem, to marzenie twojego życia – popatrzyła na niego z miłością. – Taki dar nie może przepaść, cóż znaczę ja w skali wszechświata. Marny pyłek, ziarnko piasku na pustyni, gwiazdeczka wśród milionów na niebie. A moje życie to tylko pasmo cierpienia, nikomu nie jestem przydatna, tylko przysparzam kłopotów i trzeba się mną opiekować. Musisz to zrobić, musisz, błagam cię, powiedz, że tak zrobisz, zaklinam cię, jeśli mnie kochasz, uczyń to, czego wymaga się od ciebie. Poświęć mnie!
– Już podjąłem decyzję, moja najdroższa, ukochana istoto – rzekł, ujmując w dłonie twarz żony i całując ją czule i namiętnie – to zbyt wielki dar i zbyt duża odpowiedzialność, żeby przepadł.
Ledwo to wypowiedział, ciało kobiety wyprostowało się, wykręcone palce stały się pięknymi i długimi, obrzęki i zmiany skórne zniknęły, a delikatny rumieniec pokrył lica.
– Teraz już mogę leczyć i nie da się tego odwrócić. – Żona spojrzała na niego z czułością, jednak zbyt dobrze znała męża, żeby nie dostrzec czegoś w jego twarzy i zachowaniu. Niby rozpromieniony był szczęściem, ale jednocześnie przygnębiony, lecz wyczuła coś jeszcze. Dumę z decyzji, którą podjął i tajemnicę w oczach.
Zorientowała się, że smutek wynika z czegoś innego, niż mogło by się wydawać, podobnie jak i radość.
– Zaraz – odsunęła się na chwilę – nie powiedziałeś mi całej prawdy, zgadza się?
– Nie, nie powiedziałem – zgodził się od razu. – Wyjawię ją jednak teraz, bo już za późno, żebyś mnie mogła powstrzymać.
Słońce powoli zaczynało zachodzić, kiedy ujął dłonie ukochanej w swoje i zaczął śpiesznie opowiadać.
– Gdy uzdrowiciel odchodził, dogoniłem go. Zacząłem prosić o zdrowie dla ciebie, ale tylko milcząco odmówił, kręcąc przecząco głową. Wtedy przedstawiłem mu propozycję, którą długo rozważał, ale w końcu zgodził się. Dar nie zniknie, a ofiara zostanie złożona.
– Ty? Ty poświęciłeś swoje życie? – pojęła w lot.
– Tak, kochanie. Za to ty jesteś uzdrowiona i otrzymasz dar. Musisz tylko uleczyć chorego dotykiem przed zachodem słońca.
– Czas właśnie upływa, a ty przecież jesteś okazem zdrowia, jak mam… – urwała, widząc, jak ukochany, wyjmuje nóż i wbija sobie w serce. Krew trysnęła mocnym strumieniem, ale kobieta w mig zrozumiała. Doskoczyła do męża, kładąc na jego piersiach ręce. Całą uwagę skupiła na ranie, a ta powoli zaczęła się zasklepiać, czym prędzej wyciągnęła nóż, a za moment zniknęła nawet blizna.
– Dlaczego tak uczyniłeś? – zapytała z wyrzutem. – Przecież to było twoje marzenie, żyłeś po to, aby leczyć, dlaczego zrezygnowałeś? Przecież ja tylko cierpię przez chorobę, moje życie było mało warte, znalazłbyś godną ciebie kobietę.
– Ciii… – Położył palec na ustach małżonki. – Właśnie dlatego, że tyle cierpiałaś, nie mogłaś korzystać w pełni z życia, tobie się należy ta moc. Teraz jesteś zdrowa, lecz któż lepiej zrozumie chorego niż ty? Będziesz wspaniałą uzdrowicielką, kochanie. To mój dar dla ciebie.
Słońce powoli znikało za horyzontem, gdy spletli się w uścisku bez słów. Kobieta czuła, jak z męża uchodzi życie, ale nie wypuściła go, aż ciemność skryła ziemię. Ci, którzy byli naocznymi świadkami, twierdzili, że kiedy ponownie świt zawitał radosnymi promieniami, nadal trwali w tej samej pozycji, sprawiając wrażenie jedności.
Powoli jego sława rosła, więc coraz częściej wzywano go do możnych i władców tego świata. Jednak leczył zarówno bogatych, jak i biednych, co w środowisku medycznym wyśmiewano. Mówiono, że dawno wzbogaciłby się niepomiernie i uzyskał tytuł szlachecki, gdyby wybierał tylko intratne propozycje. On jednak chciał leczyć ludzi, wyzwalać ich z cierpienia, bólu i ratować od kalectwa i śmierci.
Niestety, najważniejsza pacjentka, będąca jednocześnie jego małżonką i najukochańszą istotą na ziemi zapadła na chorobę, której nie potrafił pokonać. Od lat powoli reumatyzm boleśnie wykręcał jej stawy, sprawiając trudności w chodzeniu i coraz prostszych czynnościach, kąsał serce, czyniąc ją słabowitą i pokrywając skórę swędzącymi czerwonawymi plamami.
Żadna kuracja nie pomagała, choroba nieuchronnie postępowała. Nadzieja pojawiła się, kiedy pewnego dnia zawitał do nich posłaniec z jakże wyczekiwaną wiadomością. Otóż, medyk został zaproszony jako jeden z nielicznych do największego znanego uzdrowiciela. Krążyły o nim najróżniejsze pogłoski, ale wszyscy zgadzali się co do jednego – posiadał prawdziwą moc leczenia. Był już jednak bardzo stary i przyjmował tylko wybrane przez siebie osoby, a raz na dziesięć lat zapraszał garstkę medyków i spośród nich wybierał jednego, któremu przekazywał dar.
Oczywiście nasz bohater dawno temu wysłał wiadomość z prośbą o uleczenie żony oraz drugą ze swoją kandydaturą.
Kiedy drżącymi rękami rozwinął pergamin, okazało się, że jest to zaproszenie w tej drugiej sprawie. Radość była olbrzymia, ale nieco osłabła, gdy okazało się, że wyznaczony termin mija za dwa miesiące, a droga była bardzo daleka.
– Żono, musimy niezwłocznie wyruszać – rozemocjonowany uchwycił w dłonie twarz ukochanej. – Wiem, że będzie to dla ciebie bardzo uciążliwa i bolesna przeprawa, ale posłuchaj, jeśli otrzymam dar, uzdrowię cię jak najprędzej, bo niczego bardziej nie pragnę. Natomiast, jeśli nie zostanę wybrany, będę błagał o uzdrowienie ciebie, choćbym miał oddać wszystko co mam i zostać byle posługaczem uzdrowiciela. To dla nas jedyna szansa, ponowne spotkanie nie będzie już możliwe.
______________
Przez pierwsze dni podróżowali bogatą karawaną. Na trasie napotkali sporo większą. Okazało się, że wędruje nią księżniczka z sąsiedniego kraju. Była to kobieta piękna, tryskająca zdrowiem i humorem. Pewnego wieczora, gdy żona medyka udała się już spać, odciągnęła przyszłego uzdrowiciela na bok i zapytała wprost.
– Dlaczego jej nie zostawisz? Podobasz mi się, jesteś mądry, czuły i młody. Twoja żona to powykręcane bólem ciało, wymaga ciągłej opieki, a ty powinieneś korzystać z życia. Chodź ze mną i zostań moim mężem, a zobaczysz, co to znaczy prawdziwa radość i szczęście.
– Odejdź, niewiasto. Prędzej bym oddał życie, niż zostawił żonę. Całe zbytki świata nic nie znaczą dla mnie bez niej. I zrobię wszystko, aby przywrócić jej zdrowie. A teraz żegnam.
Rankiem karawany rozdzieliły się. Po kilkunastu dniach natrafili na wysokie góry. Wynajęty przewodnik stwierdził, czytając mapy, że to najszybsza droga, jednak przeprawa przez góry będzie ryzykowna i trzeba zostawić zwierzęta. Okazało się nagle, że wszystkim zabrakło odwagi, zwrócili zapłatę i oddalili się, zostawiając tylko młode małżeństwo i przewodnika. Brakowało już czasu na okrężną drogę. Wspinaczka była trudna nawet dla zdrowego, tym bardziej niemożliwe wydawało się, że pokona ją schorowana kobieta. Jednak mąż nie poddawał się, gdzie było to konieczne niósł żonę lub podciągał ją na sznurze.
Po trzech dniach udało im się dotrzeć na równinę, tam kupili konie i osły. Niestety, widziano, jak płacą i wieść o majątku szybko rozeszła się po okolicy. Już tej samej nocy ich obóz został zaatakowany przez rozbójników. Bronili się dzielnie, ale przed wyszkolonymi nożownikami nie mieli żadnych szans. Medyk ciął nawet jednego, ale skupiał się głównie na ratowaniu żony, zbójom zaś zależało tylko na bogactwie, więc zostawili ich żywych. Zrabowali jednak cały dobytek.
W dalszą drogę udali się więc tylko we dwoje, bo przewodnik za darmo nie chciał już się narażać. Na odchodnym udzielił jedynie koniecznych wskazówek.
Dalsza przeprawa była żmudna, ale już bez niespodzianek. W końcu dotarli na terytorium uzdrowiciela. Zostali godziwie przyjęci i kazano im pozostać do wyznaczonego terminu w małej, ale przyjaznej komnacie.
W ustalonym dniu po raz pierwszy medyk ujrzał uzdrowiciela. Był to wysoki, przygarbiony staruszek. Z wyjątkiem pojedynczych siwych pasemek po bokach, głowa lśniła w słońcu gładką skórą. Długa, rzadka, siwa broda sięgała do pasa. Jednak z całej postawy biła żywotność i charyzma.
– Chciałbym przywitać wszystkich kandydatów. Za chwilę zaczniemy weryfikację. Każdy z was przejdzie ze mną przez komnaty zajmowane przez chorych. Będziecie musieli wykazać się wiedzą i mądrością, a ja ocenię wasze zdolności i wybiorę jednego, który zostanie obdarowany mocą uzdrawiania. Zaczynamy.
W końcu przyszła kolej na naszego medyka. Uzdrowiciel prowadził go przez kolejne sale zajmowane przez pacjentów. Dopytywał o diagnozę, propozycje leczenia, lecz z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Pozostawała nieruchoma jak maska, żadnego gestu aprobaty czy niezadowolenia, choćby skinienia głową lub delikatnego grymasu w kącikach ust. Medyk dwoił się i troił, badał, dopytywał, osłuchiwał, opukiwał, wydawał osądy i zalecenia, jednak cały czas trwał w niepewności, jak przyjmowane są jego wysiłki.
Kolejnym pacjentem okazał się młody mężczyzna z mocno opuchniętą sinawą stopą, wykręconą pod nienaturalnym kątem. Grymas bólu na twarzy mówił wiele, a z czoła spływał mu pot, zapewne od gorączki.
Zanim medyk zdążył zadać pierwsze pytanie, niespodziewanie odezwał się uzdrowiciel:
– To człowiek, którego zadaniem było dbanie o królewskie słonie – rzekł matowym głosem, wyzutym z emocji. – Niestety, gdy na grzbiecie jednego z nich podróżowała księżniczka, zwierzę przestraszyło się czegoś i zaczęło w popłochu uciekać. Ów człowiek starał się powstrzymać słonia, co dało taki efekt, że olbrzymi ssak zmiażdżył mu stopę, jednak przez to zwolnił na chwilę, dzięki czemu królewska córka zdołała zsunąć się na tyle bezpiecznie, iż doznała tylko drobnych zadrapań. Król jednak w swojej zapalczywości i bezduszności skazał go na karę śmierci. I już wykonano by wyrok, gdyby nie ta noga. Perfidny władca uznał, że powolna śmierć w męczarniach będzie gorszą karą, niż szybkie ścięcie głowy.
Uzdrowiciel spojrzał na medyka i zapytał beznamiętnie:
– Czy zatem jest sens zajmować się tym przypadkiem, skoro nawet wyleczony, niechybnie zginie pod ostrzem kata? Królewscy słudzy w dzień i w nocy pilnują okolicy, nie wymknie się.
– Cóż za okrutny los dla niewinnego człowieka. Nie można jednak zostawić go samego i cierpiącego. Każda istota ma swoją godność, każdy chory musi wiedzieć, że się walczy o jego życie i zdrowie.
– Co zatem proponujesz?
– Zapytać go o zdanie. Nie można leczyć wbrew choremu, ale jeśli tylko wyrazi zgodę, trzeba się zająć nim szybko.
– Czyń zatem, co trzeba – twarz uzdrowiciela pozostała nieruchoma.
Pacjent na zadane pytanie kiwnął twierdząco głową i medyk przystąpił do badania. Po krótkiej chwili miał już dokładny ogląd sytuacji.
– Niestety, gangrena zajęła stopę i część goleni, jedyną metodą jest odjęcie kończyny. Jeśli uczynimy to dzisiaj, powinno wystarczyć pod kolanem, jeśli będziemy zwlekać, najdalej za trzy dni konieczne będzie amputowanie całej nogi, a w przypadku dalszej zwłoki za tydzień umrze.
– I nie ma innej metody? – nieprzenikniony wzrok starca spoczął na młodzieńcu.
– Ja innej nie znam, tak bym uczynił, jak powiedziałem – pewnym głosem potwierdził.
– W takim razie to wszystko, dziękuję, jesteś wolny. Zejdź do komnaty, posil się i oczekuj na gong. Trzykrotny sygnał będzie oznaczał moment ogłoszenia przeze mnie werdyktu w audytorium. Nie spóźnij się.
I wtedy uzdrowiciel położył dłoń na nodze chorego. Po raz pierwszy ciepły, spokojny uśmiech zagościł na jego obliczu, żyły nabrzmiały mu na skroniach, przymknął oczy, a wtedy stała się rzecz niezwykła. Skóra leżącego zaczęła wracać do normalnego koloru, opuchlizna znikać, a stopa przyjęła naturalną pozycję. Chory, który przed chwilą zwijał się z bólu, wyskoczył z posłania i podskoczył parę razy wymachując nogami.
– Jestem zdrowy! Dziękuję, och dziękuję! – przypadł do wybawiciela, całując go po rękach.
– Wystarczy, wystarczy, nie trzeba – uśmiechnięty starzec chwycił go za ramiona i postawił do pionu. – Wystarczy, bo te krzyki mogą dotrzeć do niepowołanych uszu.
A potem mrugnął do młodego medyka i dużo ciszej rzekł:
– Są tu drogi ucieczki znane tylko mnie, przyszedł czas skorzystać z jednej z nich, chodź za mną – zwrócił się do świeżo uzdrowionego. – Gniewu władcy tak łatwo się nie uleczy, niestety, jedyna szansa dla ciebie, to podróż w dalekie kraje, wszystko już przygotowane, ruszajmy.
I oddalili się, a medyk wrócił rozemocjonowany do żony. W trakcie spożywania wspólnego posiłku ze szczegółami opisał niedawne wydarzenia, a ledwo skończył, zabrzmiał pierwszy gong. Drugi zastał go tuż przed audytorium, a gdy zanikał pogłos ostatniego, stał już w tłumie kandydatów, oczekujących na ogłoszenie zwycięzcy.
– Jak zawsze jest to niełatwa decyzja, ale nie lubię ani długich przemówień ani trzymania w niepotrzebnej niepewności – uzdrowiciel wbił się w stojącą grupkę, podszedł do naszego bohatera, chwycił jego prawicę, unosząc wysoko.
– Oto mój wybraniec.
Kiedy zostali sami, stanął z poważną miną naprzeciw następcy, uformował piramidkę z dłoni i rzekł:
– Wiele mądrych głów mieliśmy okazję tutaj dzisiaj spotkać, może i niektórzy mądrzejsi od ciebie, może sprawniejsi manualnie, ale na moją decyzję wpłynęło przede wszystkim twoje podejście do chorego. To, że dostrzegasz w każdym człowieka, a nie chorobę, i to człowieka chcesz leczyć z choroby, a nie chorobę. Obyś zawsze o tym pamiętał. Jako jedyny zapytałeś chorego czy chce być leczony, to kolejny plus.
Starzec zamyślił się na chwilę. W końcu przerwał poważnym głosem.
– Ten dar wydaje się błogosławieństwem, cudem. Jednak to też olbrzymia odpowiedzialność. Kiedy zaczniesz uzdrawiać, nie możesz już z tego zrezygnować. Twoja sława rozniesie się po świecie i wszędzie znajdą się chorzy i potrzebujący. Będziesz musiał całkowicie poświęcić się temu zadaniu. I nie znajdziesz chwili wytchnienia, nawet jeśli w końcu, tak jak ja, zaszyjesz się gdzieś, nie będzie ci dane odstąpić od leczenia. To brzemię na całe życie.
Odwrócił się, uśmiechając życzliwie. Położył dłonie na ramionach następcy i rzekł:
– A zatem teraz już niewiele dzieli cię od zostania uzdrowicielem. Jednak… – tu urwał na chwilę, wyraźnie posmutniawszy – w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga, choćby wydawała się niesprawiedliwa. Trzeba coś poświęcić… abyś mógł uzdrawiać, wyrywać ze szponów śmierci, najpierw ktoś musi trafić w jej ręce – zamilkł, wpatrując się w oczy wybrańca.
Ten szybko zrozumiał i zwiesił głowę.
– Moja żona?...
– Tak. Potrzeba, aż tak wielkiego poświęcenia, aby uzyskać moc uzdrawiania. Los jednego człowieka w zamian za setki, tysiące wyleczonych w ciągu lat twojego żywota. Decyzję musisz podjąć do zachodu słońca, potem stracisz możliwość, a kolejna szansa na mojego następcę dopiero za dziesięć lat, jeśli dożyję…
– Czy nie ma innej drogi? – zapytał, podnosząc zalaną łzami twarz.
– Niestety, do zachodu słońca musisz kogoś uzdrowić – dotknij chorej osoby, a dar się rozpocznie. Nie cofniesz go jednak, więc gdy tak uczynisz, twoja żona umrze, gdy słońce zniknie za horyzontem. W przeciwnym razie nie wyleczysz ani jej, ani nikogo. Zostaniesz zwyczajnym medykiem do końca swoich dni. To jedyna szansa; szansa, na którą czekałeś całe życie. Wiem, że to wydaje się niesprawiedliwe, ale to wszystko, co miałem ci przekazać. Na mnie już pora, żegnaj, nie zobaczymy się więcej – starzec oddalił się przygarbiony i smutny.
_____________________
Mężczyzna stanął przed ukochaną żoną. Jego twarz promieniała jednocześnie radością i smutkiem. Łzy bólu mieszały się ze łzami szczęścia.
Opowiedział małżonce rozmowę z uzdrowicielem. I ona przeżywała te same emocje, najpierw ogromną euforię, potem ciernie bólu wbijające się w serce.
– Kochany, musisz zostać uzdrowicielem, to marzenie twojego życia – popatrzyła na niego z miłością. – Taki dar nie może przepaść, cóż znaczę ja w skali wszechświata. Marny pyłek, ziarnko piasku na pustyni, gwiazdeczka wśród milionów na niebie. A moje życie to tylko pasmo cierpienia, nikomu nie jestem przydatna, tylko przysparzam kłopotów i trzeba się mną opiekować. Musisz to zrobić, musisz, błagam cię, powiedz, że tak zrobisz, zaklinam cię, jeśli mnie kochasz, uczyń to, czego wymaga się od ciebie. Poświęć mnie!
– Już podjąłem decyzję, moja najdroższa, ukochana istoto – rzekł, ujmując w dłonie twarz żony i całując ją czule i namiętnie – to zbyt wielki dar i zbyt duża odpowiedzialność, żeby przepadł.
Ledwo to wypowiedział, ciało kobiety wyprostowało się, wykręcone palce stały się pięknymi i długimi, obrzęki i zmiany skórne zniknęły, a delikatny rumieniec pokrył lica.
– Teraz już mogę leczyć i nie da się tego odwrócić. – Żona spojrzała na niego z czułością, jednak zbyt dobrze znała męża, żeby nie dostrzec czegoś w jego twarzy i zachowaniu. Niby rozpromieniony był szczęściem, ale jednocześnie przygnębiony, lecz wyczuła coś jeszcze. Dumę z decyzji, którą podjął i tajemnicę w oczach.
Zorientowała się, że smutek wynika z czegoś innego, niż mogło by się wydawać, podobnie jak i radość.
– Zaraz – odsunęła się na chwilę – nie powiedziałeś mi całej prawdy, zgadza się?
– Nie, nie powiedziałem – zgodził się od razu. – Wyjawię ją jednak teraz, bo już za późno, żebyś mnie mogła powstrzymać.
Słońce powoli zaczynało zachodzić, kiedy ujął dłonie ukochanej w swoje i zaczął śpiesznie opowiadać.
– Gdy uzdrowiciel odchodził, dogoniłem go. Zacząłem prosić o zdrowie dla ciebie, ale tylko milcząco odmówił, kręcąc przecząco głową. Wtedy przedstawiłem mu propozycję, którą długo rozważał, ale w końcu zgodził się. Dar nie zniknie, a ofiara zostanie złożona.
– Ty? Ty poświęciłeś swoje życie? – pojęła w lot.
– Tak, kochanie. Za to ty jesteś uzdrowiona i otrzymasz dar. Musisz tylko uleczyć chorego dotykiem przed zachodem słońca.
– Czas właśnie upływa, a ty przecież jesteś okazem zdrowia, jak mam… – urwała, widząc, jak ukochany, wyjmuje nóż i wbija sobie w serce. Krew trysnęła mocnym strumieniem, ale kobieta w mig zrozumiała. Doskoczyła do męża, kładąc na jego piersiach ręce. Całą uwagę skupiła na ranie, a ta powoli zaczęła się zasklepiać, czym prędzej wyciągnęła nóż, a za moment zniknęła nawet blizna.
– Dlaczego tak uczyniłeś? – zapytała z wyrzutem. – Przecież to było twoje marzenie, żyłeś po to, aby leczyć, dlaczego zrezygnowałeś? Przecież ja tylko cierpię przez chorobę, moje życie było mało warte, znalazłbyś godną ciebie kobietę.
– Ciii… – Położył palec na ustach małżonki. – Właśnie dlatego, że tyle cierpiałaś, nie mogłaś korzystać w pełni z życia, tobie się należy ta moc. Teraz jesteś zdrowa, lecz któż lepiej zrozumie chorego niż ty? Będziesz wspaniałą uzdrowicielką, kochanie. To mój dar dla ciebie.
Słońce powoli znikało za horyzontem, gdy spletli się w uścisku bez słów. Kobieta czuła, jak z męża uchodzi życie, ale nie wypuściła go, aż ciemność skryła ziemię. Ci, którzy byli naocznymi świadkami, twierdzili, że kiedy ponownie świt zawitał radosnymi promieniami, nadal trwali w tej samej pozycji, sprawiając wrażenie jedności.